Zadaniem poety było także bawić zgromadzone przy stole towarzystwo. Zaproponuj wieczór miłosnego flirtu tekstami Jana Kochanowskiego. Pamiętaj, by nie przywoływać z obecności dam tekstów, które mogłyby ranić ich uszy.

Czyżby spojrzenie me ujrzał zalotne.? Spąsowiałam niczym róża…, Co sobie ludzie pomyślą, gdy ujrzą mój rumieniec na twarzy i jego boski uśmiech skierowany w moją stronę. Spuściłam wzrok na fałdy mej sukni, jednak na szyi czułam miły dreszczyk, po którym wiedziałam, iż nieznajomy wodzi swymi ciemnymi oczami po mym obliczu. Zawstydzona spojrzałam jeszcze raz w jego stronę. To był błąd. Zatracona w otchłaniach jego oczu poczułam, że w inne już nigdy nie chcę patrzeć.

Czyżby spojrzenie me ujrzał zalotne.? Spąsowiałam niczym róża…, Co sobie ludzie pomyślą, gdy ujrzą mój rumieniec na twarzy i jego boski uśmiech skierowany w moją stronę. Spuściłam wzrok na fałdy mej sukni, jednak na szyi czułam miły dreszczyk, po którym wiedziałam, iż nieznajomy wodzi swymi ciemnymi oczami po mym obliczu. Zawstydzona spojrzałam jeszcze raz w jego stronę. To był błąd. Zatracona w otchłaniach jego oczu poczułam, że w inne już nigdy nie chcę patrzeć. Wiedziałam, że musze przestać, że musze odwrócić wzrok, wyjść stąd nim będzie za późno. Jednak nie mogłam. Zahipnotyzowana urokiem, który bił od tego mężczyzny stałam zdrętwiała pośrodku sali. Nie wiem ile czasu minęło. Sekunda, minuta, godzina, ale czy to ważne.? Skierował się w moją stronę. Podekscytowana, sparaliżowana pięknem jego oczu nie wiedziałam, co robić. Wpadłam w panikę, a jeśli podejdzie, co powiedzieć, czy to tak wypada z nieznajomym.? Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, nigdy czegoś takiego nie czułam. Był coraz bliżej. Przestraszona chcąc odwrócić się w bok, potrąciłam służącego z tacą pełną przystawek. Odgłos tłukących się talerzy przyciągnął uwagę wszystkich, zaczęto szeptać, szybko wokół mej osoby zebrał się tłum gapiów i panny, które chichocząc podśmiewały się, jaka to ze mnie niezdara. Pośród tego zamieszania mój nieznajomy zniknął, zdążyłam tylko kątem oka dostrzec jak odchodzi za fasadę kolumn. Wiedziałam, że może to i lepiej, me serce rozdzierał smutek i rozczarowanie, gdyż czułam, że te oczy skrywają wielką tajemnicę, której nikt nie może pojąć, nawet sam ich właściciel. Teraz już ostrożnie by niczego nie potłuc odwróciłam się i wyszłam do ogrodu. W głowie cały czas miałam obraz oczu mojego przystojnego nieznajomego. To spojrzenie miało w sobie magię przyciągania. Duże, ciemnobrązowe wpadające w czerń oczy nie dawały o sobie zapomnieć. Ich głębia działała na mnie jak magnes, nic nie zdoła odwrócić mych myśli od ich piękna i uroku. Siedząc tak myślami odbiegłam w najdalszy kąt mych marzeń i oddałam się im bez pamięci. Trwałam tak dłuższą chwilę nie przejmując się upływającymi minutami i czy ktoś zauważy moja nieobecność na przyjęciu. W odosobnieniu, w cieniu pnących się bluszczy, na kamiennej ławeczce oddawałam się chwilą rozkoszy. Nagle poczułam czyjąś obecność. Otworzyłam niezadowolona oczy, lecz ujrzałam tylko kopertę i piękną purpurową różę. Ujęłam dłońmi kwiat i zanurzyłam nos w jego płatkach. Delikatna woń otuliła moją twarz. Odłożyłam róże i zabrałam się za czytanie listu: „Masz wdzięczny swój kwiat różany, To biały, a to rumiany. Tym cię błagam, o królowa Bogatego Cypru, owa Abo rózne serca zgodzisz, Abo i mnie wyswobodzisz." Czytałam raz po raz słowa Jana Kochanowskiego. Od kogo one były.? Któż o me względy zabiega słowami poety.? Czyżby to był..? Nie, nie możliwe. Za bardzo dałam ponieść się wyobraźni. Ale któż inny mógłby zrobić coś takiego.? Takie posunięcie pasuje do mojego tajemniczego nieznajomego. Tylko gdzie on teraz jest.? Z westchnieniem wstałam i opuściłam ogród. Udałam się do dworu, gdzie odbywało się przyjęcie, by tam odnaleźć mego anonimowego wielbiciela. Szukałam wszędzie, lecz wśród tłumu obcych mi twarzy nie odnalazłam pary ciemnych jak czekolada oczu. Z daleka pomachała mi moja ciotka, która od kilku dobrych tygodni próbuje mnie zeswatać z każdym nowoprzybyłym młodzieńcem. Kiwnęła na mnie głową, bym podeszła. Poirytowana myślą, że znowu zacznie wciskać mi jakiegoś syna gubernatora brata jej przyjaciółki skierowałam się w jej stronę. Podchodząc lekko się ukłoniłam i z uśmiechem na twarzy zapytałam o jej zdrowie. Ciotka Zofia jednak zignorowała moje pytanie i złapała za ramie stojącego obok niej tyłem mężczyznę:

  • Pozwól, że przedstawię ci mego gościa, który zaszczycił nas swą obecnością prosto z Hiszpanii.- Anno poznaj proszę Javiera. – Nieznajomy odwrócił się w moją stronę, a ja oniemiałam. Przed sobą miałam parę oczu, która sprawiła, że o niczym innym nie potrafię myśleć. Znowu poczułam ich magię i urok, który mnie obezwładniał. Javier skinął głową i jak na dżentelmena przystało ucałował moją dłoń, a ja nadal stałam i nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. Nowopoznany gość z Hiszpanii uśmiechnął się szarmancko i zaczął cytować słowa Kochanowskiego:
  • „Anno, kto siedząc prawie przeciw tobie, Przypatruje się coraz twej osobie I słucha twego śmiechu przyjemnego, Co wszytkich zmysłów zbawia mię, smutnego, Bo skoro namniej wzrok skłonię ku tobie, Słowa nie mogę domacać się w sobie;” Po mych plecach spłynęła staruszka potu, a na policzkach ukazał się rumieniec purpurowy niczym róża, którą dostałam wraz z liścikiem. To był on.! Nie wierzyłam. Zadziwiona całą tą historia myślałam, że zaraz zemdleję. Zaczęło mi dzwonić w uszach, a przed oczami widziałam niewyraźne plamy, które coraz to bardziej się rozmywały. Wzięłam głęboki oddech i próbowałam się czegoś złapać, lecz wokół mnie nie było nic. Nagle poczułam, że czyjeś mocne ramiona chwytają mnie w talii, i jakby z oddali usłyszałam zdenerwowany śmiech ciotki:
  • Och, Javier i widzisz mówiłam ci, że na twój widok mdleją wszystkie panny. Zobacz, co zrobiłeś z moją siostrzenicą.?- Czekałam na odpowiedź, lecz nic nie usłyszałam. Poczułam na twarzy powiew wiatru. Musieli mnie wyprowadzić na zewnątrz.
  • Proszę się odsunąć, ona potrzebuje teraz powietrza i spokoju.- Ostry ton głębokiego barytonu musiał należeć do mego wybawcy, który właśnie posadził mnie na ławeczce. Po jakimś czasie oprzytomniałam. Odzyskałam słuch i wróciła mi ostrość wzroku. Rozejrzałam się wkoło. Siedziałam w tym samym miejscu, co kilka godzin temu, kiedy to otrzymałam wiadomość od teraz już wiadomego mi wielbiciela. Nieopodal przy fontannie stała Zofia z Javierem rozmawiając o czymś. Po gestach mej ciotki było widać, że jest bardzo zdenerwowana. Odwróciła się nagle i ze łzami w oczach podeszła do mnie:
  • Skarbie nic ci nie jest.? Proszę powiedz coś.? Kochanie, tak bardzo się martwiłam, nie odzyskiwałaś przytomności przez dobre pół godziny. Dobrze, że jest tu z nami Javier. On jest doktorem…- ciotka przez dłuższą chwilę wydawała z siebie jakieś nieskładne zdania, aż w końcu wyraźnie uspokojona zostawiła mnie i doktora Javiera samych. Znowu poczułam bezwład w całym swoim ciele. Hiszpan usiadł obok mnie i spojrzał głęboko w oczy:
  • Przepraszam.- wyszeptał ledwo dosłyszalnym głosem. Miał nie tylko niesamowite spojrzenia, ale także barwa jego głosu doprowadzała me ciało do drżenia.- Wiem, że sprawiam, iż tak reagujesz na mą obecność, lecz jeśli tylko nie chcesz bym tu z tobą teraz został, powiedz jedno słowo a odejdę. Nie mogąc wydobyć z siebie głosu złapałam go za rękę i odwróciwszy głowę wzięłam głęboki oddech:
  • Zostań- odpowiedziałam. Nie wiem, czy mnie usłyszał, gdyż do mych uszu dotarła tylko ostatnia sylaba tego wyrazu. Niestety na nic innego nie mogłam się zdobyć. Javier odwrócił mą twarz w swoją stronę, aby móc spojrzeć mi w oczy i znów zacytował tak bliskiego memu sercu poetę:
  • „Uciekałem przez sen w nocy, Mając skrzydła ku pomocy, Lecz mię miłość poimała, Choć na nogach ołów miała.” Spotkaj się dziś ze mną. W nocy, gdy księżyc najjaśniej świeci. Będę na Ciebie czekał pod lipą w samym środku ogrodu. Zatracona w jego spojrzeniu skinęłam głową, nie zastanawiając się nad tym, co robię. Mój wybawiciel uśmiechnął się i prędko oddalił. Dopiero po dobrych kilkunastu minutach odzyskałam panowanie nad własnym ciałem i umysłem. Co ja robię.? Umówiłam się z obcym mężczyzną w środku nocy w ogrodzie. Straciłam już zmysły, lecz chyba wiem, co mną kierowało. To była miłość. Ta prawdziwa i dziewicza, która przychodzi niewiadomo skąd i tak samo szybko odchodzi. Mijały godziny. Javier zniknął gdzieś pośród gości, a ja wyczekiwałam podekscytowana końca przyjęcia. Ciotka Zofia cały czas nie spuszczała mnie z oczu. Przyglądała mi się bacznie, śledząc każdy ruch. W końcu zmęczona wydarzeniami całego dnia, odeszła do sypialni, a ja czekając aż wszyscy pójdą spać siedziałam na kanapach udając, że słucham miłosnych historii starej pani Rozaliny. Nadeszła noc. O umówionej godzinie udałam się pod lipę. Tam znalazłam przytwierdzoną do pnia drzewa karteczkę, a na niej zgrabnym pismem wykaligrafowane kilka wersów fraszki: „Ukaż złoty włos powiewny, ukaż swe oczy, Gwiazdom równe, które prędki krąg nieba toczy. Ukaż wdzięczne usta swoje, usta różane…” Poczułam na karku czyjś oddech. Odwróciłam się i ujrzałam Javiera, który oddychając głęboko przysunął się bliżej, aby zapełnić przestrzeń, która nas dzieliła.
  • Przyjechałem do Polski, aby odnaleźć tu swoją muzę, taką, która będzie mnie inspirowała tak jak jakaś kobieta inspirowała Kochanowskiego.