Aaaaa

Robienie z siebie głupka jest czynnością, która zwykle sprawia mi wiele satysfakcji. Ciągle powtarzam, że nie jest ważne to, co na głowie, ale jej zawartość. Dlatego zwykle moja głowa właśnie była dla mnie źródłem pomysłów, wszelkich inspiracji i wyrażeń, które potem zyskiwały realny kształt dzięki nożyczkom i dziwnemu przebraniu. Obraz, jaki sobą wtedy przedstawiałem nasuwał myśl o wykolejeniu społecznym i marginesie. nierzadko wzbudzał widoczną niechęć i odrazę. To zabawne, że gdy człowiek założy kaptur, automatycznie identyfikuje się go z niebezpiecznym “skejtem”, dla którego treścią życia są narkotyki i “jaranie”.

Robienie z siebie głupka jest czynnością, która zwykle sprawia mi wiele satysfakcji. Ciągle powtarzam, że nie jest ważne to, co na głowie, ale jej zawartość. Dlatego zwykle moja głowa właśnie była dla mnie źródłem pomysłów, wszelkich inspiracji i wyrażeń, które potem zyskiwały realny kształt dzięki nożyczkom i dziwnemu przebraniu. Obraz, jaki sobą wtedy przedstawiałem nasuwał myśl o wykolejeniu społecznym i marginesie. nierzadko wzbudzał widoczną niechęć i odrazę. To zabawne, że gdy człowiek założy kaptur, automatycznie identyfikuje się go z niebezpiecznym “skejtem”, dla którego treścią życia są narkotyki i “jaranie”. Gdy ten człowiek, dajmy na to, uczesze włosy w tzw. “irokeza” kojarzony jest z “brudnym ćpunem” albo satanistą, wariatem nadającym się tylko do szpitala psychiatrycznego. Kiedy z kolei na głowie nie ma nic - gdy jest ogolona - człowiek jest wtedy dresiarzem, albo, co gorsze, skinem i nazistą niewątpliwie należącym do niebezpiecznej szajki przestępczej.

W takich sytuacjach nie ma znaczenia moja prawdziwa osobowość, charakter, to, że się uczę, studiuję, pracuję w wolontariacie, mam cudowną sympatię, marzenia, sny i - przede wszystkim - nie jestem taki zły, za jakiego mnie biorą. A ludzie kwalifikują człowieka do określonej grupy społecznej oceniając go po wyglądzie, ubiorze - rzeczach zewnętrznych. Kiedy idę przez miasto, widzę stateczne panie, które najchętniej pokropiłyby mnie wodą święconą, widzę drwiące uśmiechy i lekceważenie. Na początku bardzo mi było z tym trudno, jednak później uświadomiłem sobie, że to nie we mnie leży problem, ale w tych ludziach, którzy tak bezmyślnie szufladkują. Znalazłem świetną zabawę w tym, że to ja w duchu się z nich śmieję, manipuluję mini i pozwalam im nieświadomie zagłębiać się jeszcze dalej w ich głupotę. Można by to odważnie nazwać “onanizmem” społecznym, gdyż taka “zabawa” z ludźmi i ich stereotypami sprawia mi wielką satysfakcję i radość. W rzeczywistości ci ludzie nie oceniają mnie, ale sami o sobie dają świadectwo. A ja w tym momencie sam wiem, że mam wady, niedociągnięcia, że nie posiadam idealnego wyglądy i charakteru. Dzięki temu znam siebie i czuję się pewny siebie i swoich zachowań, uczynków.

Morał z tego przemyślenia jest taki, drogi czytelniku, że należy się dobrze zastanowić nad swoim zachowaniem, nad sobą, należy siebie poznać i żyć w zgodzie ze swoim prawdziwym " ja" - by nie dać się zaszufladkować.