Jaki obraz architektury odnajdziesz w literaturze i innych tekstach kultury? Na wybranych przykładach przeanalizuj ujęcia i funkcje

Architektura jest to dziedzina bardzo szeroka, zależna do szeregu kontekstów, np. historycznego czy kulturowego. Właściwie jest to dziedzina sztuki ściśle odzwierciedlająca życie człowieka w danej epoce, na danym terenie , w określonych warunkach. Architektura, to m. in. „ czynność projektowania i konstruowania budynków oraz innych struktur przez osobę lub komputer, głównie dla zapewnienia schronienia”. I rzeczywiście, człowiek jako istota krucha wobec potęgi natury, pojawiając się na Ziemi, musiał od razu budować sobie schronienie, na początku wykorzystywał do tego celu architekturę natury, jaskinie, roślinność.

Architektura jest to dziedzina bardzo szeroka, zależna do szeregu kontekstów, np. historycznego czy kulturowego. Właściwie jest to dziedzina sztuki ściśle odzwierciedlająca życie człowieka w danej epoce, na danym terenie , w określonych warunkach. Architektura, to m. in. „ czynność projektowania i konstruowania budynków oraz innych struktur przez osobę lub komputer, głównie dla zapewnienia schronienia”. I rzeczywiście, człowiek jako istota krucha wobec potęgi natury, pojawiając się na Ziemi, musiał od razu budować sobie schronienie, na początku wykorzystywał do tego celu architekturę natury, jaskinie, roślinność. Z czasem, wraz z postępem cywilizacyjnym, rosła ludzka świadomość, inteligencja, a co za tym idzie, kreatywność i pojawiły się budowle różnorodne, nie tylko schronienie dla samego człowieka, jak np. miasta ale i dla jego bóstw, jak np. kościoły lub katedry czy też idei ekonomii (pałace, fabryki). Cała infrastruktura, która służy człowiekowi do życia, to też architektura. Weduty (wł. veduta - widok, panorama) to obrazy przedstawiające widoki ogólne miast lub ich fragmentów, najczęściej ze sztafażem. Powstawały najczęściej z wykorzystaniem zasad geometrycznej perspektywy. Wedutyści posługiwali się z reguły perspektywą zbieżną, zbudowaną na podstawie jednego punktu środkowego, albo perspektywą boczną, w której znajdują się dwa punkty zbieżne, usytuowane po obu stronach centralnej osi obrazu. Obraz Canaletta Widok Warszawy z tarasu Królewskiego, prezentuje panoramę miasta, jaką można było obserwować z górnego okna wschodniej, rokokowej fasady Zamku Królewskiego w Warszawie. Pierwszy plan ukazuje taras, na którym właśnie dokonuje się zmiana warty oraz trwa lekcja jazdy konnej. Pod murami kamieniarze i rzeźbiarze wykonują prace związane z przeprowadzaną właśnie przebudową wnętrz zamkowych. Tuż za tarasem widoczny jest późnobarokowy pałac Pod Blachą, a w głębi rozciąga się panorama Warszawy. Na wiślanej skarpie rozpoznać można pałac Kazimierzowski (ówczesną siedzibę Szkoły Rycerskiej), pałac Radziwiłłów, a także usytuowane wzdłuż Krakowskiego Przedmieścia kościoły: Św. Krzyża, wizytek, karmelitów i bernardynów. Można się domyślać, że zindywidualizowane przedstawienia postaci na tarasie zamkowym to portrety rzeczywistych postaci dworu królewskiego. Obraz Krakowskie Przedmieście od strony Nowego Światu przedstawia kipiącą życiem, ruchliwą ulicę stolicy, będącej symbolem nowoczesnej metropolii, rozkwitającej pod rządami oświeconego władcy. Ukazany fragment miasta tonie w promieniach słońca. Nawet niebo przybiera ciepłą tonację, a chmury lśnią złotem. Zastosowana w obrazie perspektywa powietrzna, harmonia ciepłych kolorów, kontrasty światła i cienia tworzą niezwykły nastrój obrazu - pogodny i pełen harmonii. Jednocześnie jest on wspaniałym dokumentem epoki. Pre¬cyzyjny i drobiazgowy rysunek budowli, zastosowanie zasad; perspektywy linearnej świadczą o tym, że artysta posługiwał się przyrządem optycznym, zwanym camera obscura (czyli ‘ciemny pokój’)- Warszawa na obrazie Canaletta nie jest jedynie kompleksem urbanistycznym, lecz przede wszystkim miejscem ludzkiej egzystencji. Malarz - jak w zwierciadle - ukazuje przedstawicieli różnych stanów i zawodów: mieszczan, szlachtę, dworzan, magnatów w karetach, ulicznych sprzedawców, żebraków oraz włościan. Są oni ubrani w stroje świadczące o ich pozycji spo¬łecznej oraz zajęciach dnia codziennego. Przedstawiona scena uliczna stanowi cenny dokument| życia i obyczajów mieszkańców Warszawy czasów stanisławowskich Tadeusz Peiper jako awangardzista zasłynął z teorii poetyckich, ale pisał również wiersze. Jednym z nich jest “Miasto”. Krótka forma i swego rodzaju dosadność w prezentowaniu rzeczywistości to cechy wyróżniające tego typu poezję. Według poety miasto jest nierozerwalnie złączone z miejscem, z ziemią. Miasto wyśrubowało się w ziemię pięściami walczącego marzenia. Powstaje w danym miejscu dzięki najpierw ludzkim marzeniom, planom, projektom. Człowiek, strudzony budową miasta, wznoszeniem go, zamieszkuje jakby sam w sobie. Wznosi miasta trudem własnych rąk i potem zamieszkuje te miasta. Peiper stawia człowieka niemal na piedestale jako budowniczego, bliskiego Stwórcy - Bogu. „Ulica” to wiersz Tadeusza Peipera z wczesnego etapu jego twórczości, napisany w 1922 roku. Świat przedstawiony utworu wyznacza zatem potrójny układ elementów: miasto, masa i maszyna. Jak sam tytuł wskazuje, scenerią wiersza jest miejska ulica, ponadto pojawia się na niej tramwaj, który stanowi środek masowej komunikacji miejskiej. Tekst operuje specyficznym, hermetycznym językiem. Pojawiają się tu kunsztowne, wyszukane metafory, które zderzają ze sobą bardzo odległe skojarzenia. I tak na przykład ulica to: Dwa prostokąty z cegły na prostokącie z betonu Hymn pionu. W ten sposób Peiper realizuje swoją słynną zasadę „pseudonimizowania” świata. Zamiast dosłownego mówienia o rzeczywistości używa wyszukanych obrazów, które jedynie sugerują ukryte znaczenia. Jednocześnie zastosowane metafory są niezwykle skondensowane: minimum słów ma implikować maksimum treści. Tekst posiada wyraźną wewnętrzną logikę, jest precyzyjnie skonstruowaną całością. Widać, że dominuje w nim terminologia matematyczna. Mowa bowiem o figurach geometrycznych, a ponadto dwukrotnie stosuje się graficzny znak równości. Zabiegi te podkreślają dążenie autora do maksymalnej. Wajda w plastyczny, naturalistyczny spo¬sób utrwalił realia ówczesnej Łodzi kręcąc Ziemię obiecaną na podstawie powieści Reymonta. Jest to mia¬sto - „moloch", „potężny wir", „polip", który wy¬rasta bezładnie i gwałtownie w zacofanym społecznie i gospodarczo kraju, w okresie pol¬skiej rewolucji przemysłowej. Z niezwykłym piety¬zmem i dokładnością, charakterystyczną dla na¬turalistów, ze szczególnym upodobaniem do antyestetyzmu opisuje brzydotę pełnych błota, pozbawionych kanalizacji ulic, brudny deszcz spły¬wający po zakurzonych oknach, bryły fabryk, czer¬wieniejące „bolesnym tonem mięsa odartego ze skóry", stare, walące się, odrapane kamienice, budy, kramy, wozy z mięsem. Z otoczeniem współgra wygląd ludzi zaludniających łódzkie uli¬ce i fabryki. Ich twarze są „kredowobiałe, żółte, szare, ziemiste, pozapadane, bez krwi", dzieci „podobne przez wynędznienie i brud do wielkich stonóg", robotnicy zaś pełzają po ulicach „niby ci¬che, czarne roje". Z kolei niezwykle sugestywny, obraz miasta o podwójnej strukturze, nakreślił na kartach swego dzieła Franz Kafka. Posługując się figurą człowieka świeckiego, któremu objawiona została niejednorodność powierzchni, pisarz pokazał różnice w odbiorze przestrzeni wynikające ze sposobu waloryzowania przez człowieka wybranych miejsc. Przełomem w postrzeganiu przez Józefa K. przestrzeni był dzień, w którym został wezwany przed niezwykły trybunał, a przeciwko jego dotychczasowej egzystencji został wytoczony proces. Równocześnie z tym wydarzeniem dotychczasowa przestrzeń, jedyna przezeń odbierana, jak gdyby samorzutnie otworzyła się na doświadczenia nowej rzeczywistości. Jak do tej pory miasto ukryte pod powłoką obojętnego spojrzenia Kafkowskiego bohatera „wstydliwie" skrywało swe prawdziwe oblicze. Świeckie spojrzenie bankowego prokurenta z powodzeniem omijało miejsca sakralne otaczającej go przestrzeni. Józef K. żył bytem doczesnym. Nic więc dziwnego, że tak trudno było mu dostrzec liczne załamania przestrzeni wskazujące miejsca niezwykłe i pełne znaczenia. Jedynym obszarem istniejącym dlań naprawdę był świat nie wykraczający poza rejon pensjonatu pani Grubach, bank, piwiarnię, do której co jakiś czas zaglądał, oraz mieszkanie Elzy - jego bliskiej przyjaciółki. Przestrzeń ta była przez niego całkowicie oswojona, poznana i unieruchomiona. Wszystko miało w niej swoje, od dawna określone, miejsce. Nie mogło być mowy o jakimś wydzieleniu przestrzeni dla niezwykłych pomieszczeń, niefunkcjonalnych, czy dziwacznych w swej konstrukcji wnętrz. Józef K. poruszał się w przestrzeni swego miasta niczym znudzony flaneur. Spacerując zawsze tymi samymi ulicami oglądał jedynie fasady budynków, ich zewnętrzne oblicza, nigdy zaś nie zaglądał do nieznanych mu wnętrz. Dla niego istniał tylko jeden kierunek - poziomy, zaprzeczający istnieniu jakiejkolwiek głębi. Co do trasy, którą K. zwykł się przechadzać, nie znajdziemy w powieści zbyt wielu informacji. Możemy jedynie przypuszczać, że najzwyczajniej w świecie mijał on kolejne ulice, nie poświęcając im zbyt wiele uwagi. Co prawda, w strukturze miasta znajdowały się mniej lub bardziej znane bankowemu prokurentowi trasy. Były to drogi prowadzące do domu i do pracy. Być może Józef K., podczas swego rutynowego spaceru, przechadzał się wszystkimi tymi drogami. Mógł też równie dobrze wybierać ulice bardziej przyjazne omijając te zbyt podejrzane. Jednego możemy być pewni, Kafkowski bohater zawsze podążał drogami, które nie zmierzały do żadnego centrum. Działo się tak z prostej przyczyny. A mianowicie dlatego, iż miasto, w którym mieszkał K. nie miało swojego centrum. Arteria miejskich żył nie zasilała środka, ponieważ dla takiego obszaru nie było miejsca w subiektywnej świadomości architektonicznej bankowego prokurenta. Wąski i ograniczony teren obecności Józefa K. był zatem jakby odzwierciedleniem mentalnej klatki, w której nie dość, że na własne życzenie sam zamieszkał, ale i w której w zgodzie z własną wolą pozostał. Od momentu wszczęcia postępowania sądowego nic już nie wydawało się Józefowi K. być takie same. Bohater zaczął odczuwać zmiany. Stało się tak za sprawą tego, że w jego świecie pojawiła się, początkowo mała, ledwo widoczna, rysa, przez którą zaczęło przedostawać się coraz to i więcej jakościowo nowej rzeczywistości. Wobec faktu owego rozdarcia wytworzyły się jak gdyby dwa światy - jeden, który stanowił jak do tej pory jedyne znane Józefowi K. życie, oraz drugi, istniejący równolegle, lecz dotąd przez bohatera nie doświadczany - świat ducha. Warto by było rozpatrzyć sposób, w jaki Franz Kafka ukazał obydwie rzeczywistości. I tak: „urojone" miasto pisarz przedstawił na tle „realnej", szarej, zimnej „metropolii". Jej powierzchnię zarysował w retrospektywach mówiących o przeszłości głównego bohatera. Uwidocznił ją również w jego codziennym życiu. Natomiast w głąb przestrzeni wprowadził czytelnika wraz z bankowym prokurentem. Akcja utworu ograniczona została zatem do granic miasta zamieszkanego przez Józefa K. i jego znaczeniowo podwójnej struktury. Kafka co i raz odsłaniał przed bankowym prokurentem ową dwudzielność przestrzeni. Te same pomieszczenia raz puste, innym razem znów zapełnione do granic możliwości nabierały odmiennego znaczenia. Wizualizacja obu, mimo iż tak odmiennych, to nie wykluczających się wzajemnie, rzeczywistości, objawiała się K. we wszystkich zarówno znanych, jak i obcych, mu miejscach. Niezwykłość owego drugiego dna, jego irracjonalność widoczna w spojrzeniu bohatera nie ułatwiała prób jej przeniknięcia. Było to wynikiem odczuwanego przez niego doświadczenia przestrzennego. Oswojona jak dotąd przestrzeń nijak nie przylegała bowiem do tej, którą mu objawiono. Co więcej, nowa rzeczywistość zakłócała odbiór dawnych, wcześniej już dobrze poznanych, miejsc. Można powiedzieć, iż Kafkowski bohater był świadkiem, ryzykując użycie teatralnej metafory, runięcia kurtyny, jak do tej pory szczelnie zakrywającej scenę. Sny i kamienie” Magdaleny Tulli tematyzują przestrzeń. Lecz tym razem jest to przestrzeń architektoniczna miasta. Książka Tulli opowiada właściwie historię jednego, szczególnego miasta — Warszawy — a może raczej nieuchwytnego desygnatu pojęcia „Warszawa”. Bo owo miasto właściwie nie istnieje poza wielością naszych postrzeżeń, wyobrażeń, snów. Poza nimi jest tylko kamienną pustynią. Tak więc opowieść, którą snuje Tulli jest historią pewnej heroicznej wizji — idei miasta obiektywnego, przezwyciężającego wielość przestrzeni, jednością transcendentalnego porządku. Odbudowana z wojennych zniszczeń Warszawa miała więc zostać królestwem idei. Fakt, iż była to idea socjalizmu, nie ma tu większego znaczenia, bowiem sam problem jest głębszy i dotyka płaszczyzny archetypów. Magdalena Tulli pisze o mieście-maszynie i mieście-drzewie, dwóch modelach symbolicznego myślenia, związanych z kluczowymi dla naszej kultury opozycjami chaos/kosmos i organizm/maszyna. Szalony projekt miasta-maszyny wyrastał z marzenia o społeczeństwie doskonale zamkniętym, które dumnie stawia czoła naturze, jej ciągłym przemianom, amorficzności i entropii. Projekt ten powstał na deskach kreślarskich architektów idealistycznej awangardy. To właśnie Le Corbusier, van der Rohe czy Gropius spopularyzowali metaforę miasta jako maszyny do mieszkania. Heroiczna machina, nazwana „W-wą” ulegała ciągłej dysocjacji; jasną początkowo ideę z biegiem czasu rozmywały wątpliwości, dezintegrowały sny i marzenia o miastach prywatnych. Pojawiła się melancholia i zmęczenie rzeczy — one to właśnie rozsadziły od wewnątrz mury kamiennej twierdzy, tak, iż wdarło się doń „przeciwmiasto” ze swymi niezliczonymi straganami, labiryntem ulic, setkami dziko koczujących nomadów. Ale czy ów zgiełk odradzającego się organizmu jest dla Tulli upragnionym wyzwoleniem, przejściem z zamkniętej do otwartej, wolnej przestrzeni? Otóż nie! Kodą “Snów i kamieni” jest niezwykła apostrofa do pustego, niezłomnego trwania kamieni. U Magdaleny Tulli jest w ostatnim wersie tekstu tylko jedno słowo, umieszczone dokładnie w centrum przestrzeni; „trwanie”. Miasto stanowi w twórczości Herberta przestrzeń kultury, w której poeta dokonuje wyboru swojej tradycji. Przestrzeń urbanistyczna - tożsama ze sztuką dawnych mistrzów - staje się szansą na przełamanie dziejowego katastrofizmu i wyrwanie człowieka z alienacjnego oddziaływania nowo¬czesnej metropolii. Miasto w twórczości poety staje się natu¬ralnym środowiskiem człowieka. Przez sfor¬mułowanie to rozumiem przeniesienie nań funkcji spełnianych przez naturę. „Natural¬ne" oznacza tu świadomość bycia człowie¬kiem miasta, który w „ogrodzie kultury" czu¬je się naprawdę dobrze. Najbardziej podobał mi się rozdział “Kamień z katedry”, w którym autor przy okazji wizyty w Chartres snuje rozważania dość nietypowe, rozważania dotyczące bardziej sfery materialnej, niż duchowej. Może więc warto zamiast pisać o witrażach, które modulują światło i o tajemniczych chimerach, dumających nad otchłanią wieków, pomyśleć, jak ten kamień zawędrował tutaj w górę. A zatem o robotnikach-muratorach, kamieniarzach i architektach i nie o tym, co się działo w ich duszy, kiedy wznosili katedrę, ale jakich używali materiałów, narzędzi i sposobów, a także ile zarabiali. Zamiar skromny, jakby buchalter pisał o gotyku, ale średniowiecze uczy także skromności Poznajemy więc zarówno sposób wydobywania budulca i jego transportu, umiejętności robotników, rolę pierwszych architektów, sposoby strzeżenia planów budowy, rodzaje podpisów budowniczych, a także nieoficjalnych sponsorów świątyń i rodzaje środka płatniczego. A wiedza ta mówi nam wiele o epoce, wiele więcej niż sama przepiękna katedra. Nawiasem mówiąc zachwytu nad gotykiem nie podzielali nasi przodkowie, styl ten przez wieki był nienawidzony i potępiany “wszędzie pełno okien, rozet i iglic, kamienie zdają się tak powycinane, jak karton; wszystko jest dziurawe, wszystko wisi w powietrz), tak cytował za jednym z nieprzyjaciół gotyku Herbert. A skutkiem tego potępienia było zniszczenie ogromnej ilości przepięknych świątyń. Zdziwiło mnie, iż te ogromne, masywne i “trwałe” budowle wznoszone były na tak kruchych fundamentach: jak brak fachowców-budowniczych, brak planów budowy, no i brak środków, co skutkowało dużą ilością katastrof budowlanych, z których najbardziej spektakularna miała miejsce w Beauvais, gdzie znajduje się najwyższa z gotyckich katedr w Europie. Przy ogromnej erudycji autora zdziwiła mnie trafność obserwacji, kiedy czytam poniższe scenki, czuję się tak, jakbym właśnie siedziała na jednej z głównych uliczek któregokolwiek z włoskich miast i patrzyła na nie oczami autora. Passeggiata. Jeśli powiem, że to jest spacer, nie wyjaśnię nic. W każdym włoskim mieście wieczór zapełnia tłum mieszkańców, przechadzających się godzinę, czy dwie, tam i z powrotem, po niewielkiej przestrzeni. Przypomina to próbę statystów w monstrualnej operze. Starsi demonstrują swoją żywotność i weryfikują dyplomy; Buona sera, dottore, Buona sera, avvocato. Dziewczęta i chłopcy chodzą osobno. Porozumiewają się tylko oczami, stąd oczy stają się duże i czarne i wyraziste; deklamują sonety miłosne, miotają płomienie, skarżą się, przeklinają.
Podsumowując, mogę jednoznacznie stwierdzić, że architektura miasta jest przepełniona historią i zachwycająca nawet wtedy , gdy przeraża czy przytłacza.. Miasta stały się domem i miejscem do którego chce wciąż powracać. Jednak na tle tych przepięknych obrazów miasta, zieleni, ulic i kamienic twórcy literatury przedstawiają także problemy narodowościowe, egzystencjalne, moralne. Architektura urealnia literaturę i sztukę.