Matura: Teamat: pozytywistyczne wzorce i antywzorce. omów temat analizując podany fragmen

Temat: Pozytywistyczne wzorce i antywzorce. Omów temat analizując podany fragment powiesci E.Orzeszkowej zwróć uwagę na środki nadające tekstowi charakter dydaktyczny FRAGMENT TEKSTU a otwartymi na oścież szklanymi drzwiami stała wysoka ściana zieloności, w której klony, wiązy, lipy i jawory w nierozwikłany chaos mieszając potężne swe gałęzie zdawały się tłumnie tłoczyć i następować na siebie. Gęste sploty dzikiego wina tworząc grube kolumny i przezroczyste festony ocieniały obszerny i kilku wschodami z ogrodem rozdzielony ganek, na który gospodarz domu wyprowadził starszych sąsiadów swych i krewnych częstując ich tam cygarami.

Temat: Pozytywistyczne wzorce i antywzorce. Omów temat analizując podany fragment powiesci E.Orzeszkowej zwróć uwagę na środki nadające tekstowi charakter dydaktyczny FRAGMENT TEKSTU a otwartymi na oścież szklanymi drzwiami stała wysoka ściana zieloności, w której klony, wiązy, lipy i jawory w nierozwikłany chaos mieszając potężne swe gałęzie zdawały się tłumnie tłoczyć i następować na siebie. Gęste sploty dzikiego wina tworząc grube kolumny i przezroczyste festony ocieniały obszerny i kilku wschodami z ogrodem rozdzielony ganek, na który gospodarz domu wyprowadził starszych sąsiadów swych i krewnych częstując ich tam cygarami. W jednym z rogów salonu, przy otwartym fortepianie, Różyc, młody hrabia z angielskimi bokobrodami i Zygmunt Korczyński, którzy znać cygar palić nie chcieli, bo na ganek nie wyszli, rozmawiali ze sobą przyciszonymi głosami, ale bardzo uprzejmie. Mało sobie znani, zeszli się oni z sobą pociągnięci niby prawem naturalnego doboru. Pomimo bowiem wielkich różnic powierzchowności, z ubiorów swych, gwałtownie na pamięć przywodzących żurnale mód, z postaw i ruchów, nic pod względem wykwintności nie pozostawiających do życzenia, ze sposobu mówienia, wyróżniającego się lekkim cedzeniem sylab i przymieszką francuskich wyrazów, z kobiecego prawie wydelikacenia cery i rąk byli oni bardzo do siebie podobni, przedstawiali niejako jeden typ, przez pewne warunki urodzenia, wychowania i majątku wyrabiany. Tylko że hrabia cedził sylaby i francuszczyzny używał najwięcej, a Zygmunt Korczyński najmniej; przy tym u tego ostatniego w układzie włosów, wyrazie twarzy i przybieranych pozach było coś marzącego i jakby nałóg do malowniczości zdradzającego, co koniecznie przypominać musiało artystę. Istotnie, opowiadał on w tej chwili dwom towarzyszom swym o paroletnim pobycie swym w Monachium, który więcej mu przyniósł korzyści i artystycznych uciech niż kilkoletnie studia odbyte w szkołach sztuk pięknych, wiedeńskiej naprzód, a potem trochę w paryskiej i düsseldorfskiej . Hrabia chwalił także Monachium, Wiedeń, Paryż, ale przekładał Włochy, gdzie wśród najpiękniejszej natury znajdowały się według niego najpiękniejsze w świecie kobiety. Różyc znowu najdłużej mieszkał w Wiedniu, to miasto znajdował najweselszym i w nim - jak o tym z ironicznym uśmiechem nadmienił - najpiękniejsze swe pozostawił wspomnienia. Po kilku minutach podobnej rozmowy razem jakoś podnieśli powieki i uważniej niż przedtem wzajemnie na siebie popatrzali. W spojrzeniach ich, oprócz zwiększonej uwagi, przemknął cień ironii i wszystkim trzem razem błyskawiczny uśmiech przemknął się po ustach

  • Pomyślałem sobie właśnie w tej chwili - więcej jeszcze niż zwykle cedząc sylaby zaczął hrabia - jak to dziwnie i… trochę… ambarasująco… poznawszy te wszystkie miejsca, o których tylko co mówiliśmy, spaść na jakąś jałową i głuchą pustynię… Najpewniej wszyscy trzej razem o tym samym po myśleli. Różyc nerwowym ruchem pociągnął sznurek od binokli i uwalniając na chwilę od szkieł oczy swe, których czarne źrenice przygasłe były i smutne, niedbale wymówił:
  • Tout lasse!
  • Ale pan - zwrócił się do Różyca Zygmunt Korczyński - nie miałeś jeszcze czasu zmęczyć się tą głuchą i nudną pustynią, o której wspomniał hrabia, od trzech miesięcy dopiero mieszkając w swoich tutejszych majątkach. Ja, który obywatelskiego nowicjatu liczę już dwa lata, mogę powiedzieć panu, że… ambaras mój, jak wyraził się hrabia, granic nie ma i że dotąd jeszcze nie doszedłem do zrozumienia, jakim sposobem pośród tych stodół, obór i tak zwanych interesów wyżyć potrafię…
  • Na pociechę swą i uprzyjemnienie czasu masz pan przynajmniej piękny talent - uprzejmie podjął Różyc. Po bladej, ciemnymi bokobrodami otoczonej twarzy Zygmunta przebiegł bolesny prawie niepokój.
  • Zaczynam wątpić, czy go posiadam - z pozorną niedbałością, ale przykrym zagięciem ust odpowiedział.
  • Jakież teraz płótno przygotowujesz pan… - zaczął hrabia. I nie dokończył, gdyż zza Różyca i Zygmunta wysunął się w tej chwili młodziutki, dwudziestoletni chłopak, w którym na pierwszy rzut oka można było poznać studenta. Średniego wzrostu i bardzo zgrabny, poruszeniami ciała i grą fizjonomii zdradzał organizację niezmiernie żywą i nerwową. Rysy twarzy miał delikatne i piękne, ale cerę bladawą i zmęczoną; drobny, jasny wąsik zaledwie zaczynał osypywać mu górną wargę, a z wielkich, piwnych oczu, zupełnie do oczu Benedykta Korczyńskiego podobnych, zdawały się sypać iskry i tryskać płomienie. Z żywością i zapałem, które widocznie zwyciężać musiały trochę nieśmiałości i zmieszania, z rękami w tył założonymi i lekkim ukłonem, zwrócił się ku Różycowi.
  • Przepraszam pana - zaczął głosem prawdziwie młodzieńczym i trochę więcej niż wypadało podniesionym - ale tak chciałbym wiedzieć, jakie reformy i urządzenia wprowadzić pan zamierza w swojej Wołowszczyźnie. Słyszałem, że są to dobra bardzo zaniedbane, i jak dowiedziałem się, że pan w nich sam zamieszkałeś, ucieszyłem się nadzwyczajnie. Tak cieszyłem się, doprawdy, że będę miał przyjemność poznać pana, i tak obiecywałem sobie obszernie o tym z panem pomówić… że… że nie mogłem sobie odmówić… Przed kilku godzinami młodziutki syn gospodarstwa został przez ojca swego tym z gości, którzy go jeszcze nie znali, przedstawionym; wiedząc więc, kim był ten, kto go teraz z widocznym połączeniem żarliwości z nieśmiałością napastował, Różyc uśmiechnął się uprzejmie i po chwili wahania odpowiedział:
  • Bardzo mi przyjemnie i chciałbym prawdziwie życzenie pańskie spełnić… tylko… tylko że o wprowadzeniu reform czy ulepszeń w Wołowszczyźnie dotąd nie pomyślałem… Szczere, naiwne, głębokie zdziwienie odbiło się na ruchliwej i wyrazistej twarzy studenta.
  • Jak to!… - zaczął - a ja myślałem, że właśnie tacy ludzie jak pan, młodzi i możni… dawać muszą inicjatywę… przykład… naukę…
  • Ależ ja wcale nie jestem już młodym! - z silnym drganiem czoła i trochę przykrym śmiechem zawołał Różyc.
  • Quand on a mangé un million, on se sent un siécle sur le dos, n’est-ce pas? - z trochą koleżeńskiej poufałości szepnął do Różyca hrabia. Ale młodziutki Witold Korczyński na przerwy te nie zważał i mówił znowu:
  • Mnie to, widzi pan, niezmiernie interesuje… Od dwóch lat nie byłem w domu, bo w przeszłym roku ojciec pozwolił mi spędzić wakacje na praktyce agronomicznej w pewnych wielkich i wzorowo zagospodarowanych dobrach… Teraz skończyłem W szkole kurs drugi i mam już niejakie wyobrażenie o tym, jak być powinno, wiedząc dobrze skądinąd, jak w naszych stronach jest… Mnie się zdaje, że jest bardzo źle pod każdym względem i że panowie powinniście ogromnie wziąść się do pracy i nad ziemią, i nad ludem, aby…
  • Widziu - z pewnym zakłopotaniem do stryjecznego brata przemówił Zygmunt - głowę masz tak napełnioną teoriami, że wygłaszać je potrzebujesz zawsze i wszędzie… Jest to zwykłą cechą pierwszej młodości…
  • Naturalnie - prostując się i głowę podnosząc przerwał Witold, a z oczu posypały się mu iskry - i nie obraziłeś mię wcale, Zygmuncie, przypominając, że jestem bardzo młody. Ty zresztą także młodym jesteś i nie masz prawa usypiać na swych malarskich laurach. Cóż byś, na przykład, odpowiedział mi, gdybym cię zapytał: jak w twoich Osowcach stoi lud wiejski… tak… na przykład… pod względem oświaty… moralności; ekonomicznego bytu?…
  • Odpowiedziałbym, że stoi on pod tymi wszystkimi względami jak najgorzej… - z niedbałym uśmiechem odparł Zygmunt.