"Przedwiośnie" Stefana Żeromskiego a film Bajona

Można śmiało powiedzieć, że każda adaptacja jakiegokolwiek znanego dzieła wywołuje zawsze gorące dyskusje, rozpętuje burzę pomiędzy krytykami, widzami i reżyserami. Realizacja i właściwa adaptacja jakiejkolwiek książki nieodmiennie wiąże się z dużą odpowiedzialnością, którą na swe barki zmuszony jest nałożyć reżyser. Czy Filip Bajon dobrze wywiązał się ze swej roli? Myślę, że ocenić mogą to tylko ci, którzy wcześniej przeczytawszy książkę Żeromskiego udali się teraz do kin, ażeby skonfrontować to, co zobaczą na ekranach z wizją tworzoną w swej wyobraźni.

Można śmiało powiedzieć, że każda adaptacja jakiegokolwiek znanego dzieła wywołuje zawsze gorące dyskusje, rozpętuje burzę pomiędzy krytykami, widzami i reżyserami. Realizacja i właściwa adaptacja jakiejkolwiek książki nieodmiennie wiąże się z dużą odpowiedzialnością, którą na swe barki zmuszony jest nałożyć reżyser. Czy Filip Bajon dobrze wywiązał się ze swej roli? Myślę, że ocenić mogą to tylko ci, którzy wcześniej przeczytawszy książkę Żeromskiego udali się teraz do kin, ażeby skonfrontować to, co zobaczą na ekranach z wizją tworzoną w swej wyobraźni. Jak wypadło to porównanie? Powołam się na własne doświadczenia, doświadczenia widza, który miał o “Przedwiośniu” pewną wiedzę, który przeczytał książkę i poszedł na film z nadzieją, iż ukażą się w nim jego - widza - ziszczone marzenia. Moje wyobrażenia jednak, po obejrzeniu filmu, prawie całkowicie legły w gruzach. Rozumiem, że Filip Bajon nie chciał wiernie powielać wydarzeń z kart książki. Kierował się chyba zamierzeniem stworzenia jakiejś twórczej adaptacji, pokazania własnej wizji. Wizja ta jednak momentami staje się zbyt nachalna. Wysublimowane uczucia Cezarego Baryki, jego trudna, wewnętrzna walka i wreszcie polskość przebijająca z kart książki – wszystko to zniknęło w szeroko zakrojonej akcji reklamowej i przejaskrawionych plakatów, według których namiętnością Baryki były „kobiety i historia”. Bajon stworzył nowoczesną wersję „Przedwiośnia” nie pozostawiając widzowi żadnych niedomówień – widzimy więc zupełnie nieznaną nam Aidę latającą z Czarkiem samolotem (sic!), widzimy śmierć matki Baryki, z pominięciem jednak całej drogi, jaką do śmierci musiała przebyć, widzimy wreszcie śmierć samego Baryki, co do której reżyser nie daje żadnej nadziei – Cezary umarł i koniec, a nad jego ciałem powiewają zapisane strony „pamiętniczka z wojny 1831 roku”, który przecież w powieści zaginął wraz ze skradzioną walizką (to jednak reżyserowi zupełnie nie przeszkadza). Nie jest więc możliwe porównanie treści książki z treścią filmu, ponieważ są one zupełnie odmienne. Filip Bajon reżyserując „Przedwiośnie” na podstawie powieści Żeromskiego, w rzeczywistości napisał swoją własną powieść, na podstawie której zrealizował film. Powieść ta nie ma z Żeromskim nic wspólnego. Gdybyśmy jednak mieli wytknąć reżyserowi błędy, jakie by one były? Przede wszystkim zauważalne jest znaczne skrócenie akcji. Film „prześlizguje” się pomiędzy tym, co ważne i ważniejsze, wybierając motywy ciekawsze i łatwiejsze do przyswojenia. Całe dzieciństwo Baryki, najpierw to porządne, z ojcem, a następnie hulaszcze lata,spędzone już tylko z matką, zostały skoncentrowane i upchnięte w kilkuminutowe urywki. Nie dane było wykazać się Krystynie Jandzie, jako matce, ponieważ już na początku swej drogi pełnej poświęceń, wyrzeczeń i cierpień, została przez reżysera zręcznie uśmiercona. Również Janusz Gajos nie rozwinął w pełni swej kreacji, choć oglądaliśmy go na ekranie dłużej. Idąc dalej – uważam, że najlepiej w filmie zostały ukazane sceny w Nawłoci (inna sprawa, że były to sceny najłatwiejsze do zrealizowania), mistrzowsko została zagrana Wandzia (dokładnie tak, jak ją sobie wyobrażałam), Karolinie zaś brakowało lekkości, ta postać jednak także pokrywała się z moimi wyobrażeniami. Ogólnie rzecz biorąc, Nawłoć Bajona przypominała trochę dworek z „Pana Tadeusza” i byłoby to porównanie trafne, gdyby nie pijaństwo, jakie ma tam miejsce dwadzieścia cztery godziny na dobę. Oglądając film zrozumiałam nareszcie, dlaczego taki jest za granicą stereotyp Polaka. Nic dziwnego, że mają nas za takich, skoro nawet reżyser ekranizujący epokowe dzieło, tak nas przedstawia. Laura została w filmie przedstawiona jako kobieta-wamp, czyhająca na niewinnego młodego Barykę. Różniło się to od mojej „książkowej” wizji Laury, ale ten zamysł reżysera uważam mimo wszystko za trafiony. Sprawa z Laurą została jednak urwana w martwym punkcie i ktoś, kto nie czytał książki, pewnie nigdy już się nie dowie, że Baryka spotkał się z nią w Warszawie… Różnice mogłabym wymieniać jeszcze długo, długo, jest ich bowiem wiele. Odpowiedź na pytanie, czy film ten jest dobry, pozostawiam innym. Niewątpliwie jest dobrze zrealizowany. Muzyka jest trafnie dobrana, wspaniale zreaizowane są zdjęcia… Ale ci, którzy są do książki naprawdę przywiązani, ci którzy pamiętają z jej kart sławetne „remontiki”, ostatnie spotkanie z Laurą w Warszawie oraz wstrząsające obrazy rewolucji, których na filmie nie było – srodze się rozczarują. Film Bajona to bowiem kolejna superprodukcja, poprawna politycznie i cukierkowo kolorowa. Nie taki jest jednak obraz Polski i rewolucji przedstawiony w książce Żeromskiego – dlatego też film Bajona zamiast cieszyć oczy, zwyczajnie razi spłyceniem i komercją.