Na czym polega sens muzyki Mozarta?

Dwa filary tej strony, to obszerne cytaty wypowiedzi A. Świętochowskiego i R. Straussa. Zwłaszcza w podparciu poniższych akapitów. Sens muzyki Mozarta jest taki jak ostatnich kwartetów Beethovena, czy Tristana Wagnera- tylko w znacznie bardziej indywidualny sposób- oczywiście mówiąc “indywidualność” nie mam na myśli pierwszego wyrazu formy. Pod względem oryginalności oddziaływania jedyne odniesienie to Bach, i może- w mniejszym stopniu- Chopin. Inną niezwykłością i sensem Mozarta jest szczególna “równość” tego natchnienia, działania oraz fakt, że jest ono niemal tak samo “równo” obecne w utworach, które wydają się rokową muzyczną “kaszką manną”, jak w szczytowych najbardziej uznanych formach.

Dwa filary tej strony, to obszerne cytaty wypowiedzi A. Świętochowskiego i R. Straussa. Zwłaszcza w podparciu poniższych akapitów. Sens muzyki Mozarta jest taki jak ostatnich kwartetów Beethovena, czy Tristana Wagnera- tylko w znacznie bardziej indywidualny sposób- oczywiście mówiąc “indywidualność” nie mam na myśli pierwszego wyrazu formy. Pod względem oryginalności oddziaływania jedyne odniesienie to Bach, i może- w mniejszym stopniu- Chopin. Inną niezwykłością i sensem Mozarta jest szczególna “równość” tego natchnienia, działania oraz fakt, że jest ono niemal tak samo “równo” obecne w utworach, które wydają się rokową muzyczną “kaszką manną”, jak w szczytowych najbardziej uznanych formach. W pewnej mierze wynika to z bardzo korzystnych i zdrowych wpływów muzyki włoskiej- ścisłe przyleganie brzmienia, melodii, piękna do tych po niemiecku “głębokich” obszarów “jak z ostatnich kwartetów Beethovena, czy Tristana Wagnera”. Sens Mozarta polega- jakby to powiedział profesor Pociej- na metafizyce piękna. Nie jest to coś wyjątkowego w muzyce. Dlatego zaskoczeniem jest, że u Mozarta ten rodzaj piękna jest inny, wyjątkowy. Profil tego piękna u Mozarta ma też cechy, które wzbudzają większe zaufanie i są solidniej ufundamentowane. Mimo że u Mozarta stwarzanie tych jakości jest najbardziej spontaniczne i żywiołowe.


[b]Wypowiedzi o Mozarcie:[/b] W zasadzie nie mam ulubionych utworów Mozarta, a co gorsza uważam, że jakby nie powinno się mieć takowych. Gdyż talent Mozarta nie jest talentem rzemieślnika, architekta. Nie wymaga porównywania zewnętrznego postępu w układaniu architektury utworu. Talent Mozarta polegał na życiu w nim jakby zmysłowego mistycyzmu dźwięków (i jego doskonałej muzycznej realizacji)- bardzo naturalnego, bo ograniczonego do konkretu dźwięku utworu. Znajduję to np. w całości w takich b. wczesnych uroczych sonatach na flet i fortepian. Największa rzeczywista, namolna pomyłka z Mozartem jest taka: przeważnie uważa się go za symbol nurtu apolińskiego w muzyce; jest dokładnie odwrotnie, cały jego sens i siła, geniusz polega na tym, co dionizyjskie. Dionizos jest u niego w stylu włoskim, trochę jak u Vivaldiego, Bach naśladował Vivaldiego zewnętrznie, wewnętrznie bach to poetyka śmierci i krzyża (jak to rozumiał T.Mann), zresztą wynikało to z głęboko niemieckiej wojny 30to czy 100letniej- tych konkretnych klimatów wojennych, które Niemcy lubią sobie serwować.

Profil tej wyjątkowości można określić dość obiegowymi intuicjami o Mozarcie:

  1. To, że komponował jakby w pamięci- poza kartkami papieru, czasem całe sonaty były jakby zaimprowizowane.
  2. W jednej z wypowiedzi Mozart mówi, że widzi utwór jakby z “czwartym” wymiarem: od razu w całości.
  3. Jest takie mgliste, ale znaczące przekonanie, że Mozart był szczególnie mocny w tych podstawowych, gruntownych kompetencjach muzycznych, które kojarzą się z takimi cechami- komplementami “absolutnymi”: absolutny słuch, absolutna pamięć muzyczna. Czyli szczególna muzykalność w tym zakresie “egzaminu do szkoły”. Wyjątkowość polega na natężeniu tych kompetencji i ich szerokim horyzoncie. Bo same te cechy nie są znów tak niespotykane. Weźmy choćby te sympatyczne teleturnieje, „Jaka to melodia". Tam raz na parę miesięcy zjawiają się zupełnie normalne “wyjątki”, które dosłownie po pierwszym neutralnym dźwięku, w dosłownym ułamku sekundy odgadną, „jaka to melodia".

Przytoczenie tak świetnego a dla niektórych niezbyt znanego “adwokata” Mozarta jak Ryszard Strauss. Wbrew pozorom nie od rzeczy jest przypomnienie, że Ryszard Strauss cenił i znał Straussów- kompozytorów walców, ale niewiele miał z nimi wspólnego. Strauss to bardzo “wpływowy” wzór dla Karłowicza i Szymanowskiego, to “punkt zwrotny” w historii muzyki. Zmarł w 1945. Czytałem wywiad z wziętym kompozytorem muzyki filmowej, synem A. Rubinsteina, mówił, że Strauss był bardzo ważnym wzorem dla kompozytorów muzyki filmowej w Hollywood. To muzyka, jak to niemiecka, bardzo głęboka, ale jednocześnie niezmiernie efektowna zewnętrznie, “filmowa”- niezmiernie plastyczna i barwna w wyrazie. Piszę to, aby zachęcić, jeśli ktoś tego nie słuchał, może być… Polecam Rudolfa, Kempe, Previna, Reinera, Karajana- to moi ulubieni wykonawcy tej muzyki. Hm, Strauss to też jeden z ulubionych kompozytorów Goulda, Bartoka. Warto się zastanowić, że tak bogata dramatycznie, barwnie, dynamicznie muzyka Straussa, Strauss, który zachwycał Bartoka i był dla niego wzorem, a Strauss zapatrzony w Mozarta- którego wielu uważa za ramotę. Strauss miał też bardzo fajną osobowość, szczególnie współczesną, charakterystycznie bystry i pogodny umysł. Jest na tej witrynie też opis jakby z innej dziedziny. Baudelaire, chce uzasadnić szczególną obiektywność przeżycia muzycznego. Nie jestem jakoś niepewny siebie w tworzeniu tych stron, jest to tylko hobby, i nie chcę się krygować i uzasadniać. Dla mnie ten wywód Baudelaira, to jakby uzasadnienie sensu pisania o muzyce, wbrew np. “muzyka kończy się tam, gdzie zaczyna słowo”. Zwłaszcza sens pisania o treści szczególnie “głębokiej”, jak dla mnie wyraz muzyki Mozarta. Zbieżność tych przeżyć, sens i natura tych zbieżności.


Na 250 rocznicę urodzin Mozarta: Jeśli chodzi o zewnętrzne cechy, fakt, Mozart może się nawet wydawać irytujący. Jakby bardziej wyrafinowany, opracowany i zrównoważony jest Haydn. Intelektualny w najlepszym, ciepłym, tego słowa znaczeniu, bogaty w odcienie. (ten bon mot pt “papa Haydn” można sobie spokojnie potłuc o tzw. przysłowiowy kant Maryni).

Pod względem wyrafinowania Mozart w odniesieniu do Haydna wydaje się jakby muzyką nieco zredukowaną. Choć bardziej zmysłowy, włosko śródziemnomorski wyraz Mozarta sugeruje też odwrotne skojarzenie, złudzenie.

Są takie mechanizmy zapewniające dosadną pewność działania rzeczy, które- odwrotnie- wydają się zbyt trudne, wyrafinowane, subtelne w muzyce. Dobre wykonania, dobry sprzęt grający. Hofman np. grał tak późnego Beethovena, że każdy nawet niemeloman słyszał ten głęboki przekaz z ostatnich opusów. Siła łatwości przekazu., tego co trudne i duchowe.

Drugą wielką zaletą, charakterystyczną u Mozarta jest to, że ten przekaz ściślej dotyczy samej czystej muzyki. To, co głębokie u niego to wyraz czysto muzycznych cech- tak fajnie widocznych, jak to cechy zmysłowe. Tajemnicą emanuje to, co zdrowe- prawie “mierzalne”. Melodie konkretnych utworów. Ja to odczuwam jako zaleta tego zapatrzenia się na włoską muzykę.

To jest ważna zaleta, gdyż, kiedy patrzy się na losy jakby spadkobierców tego późnego Beethovena (dla mnie: Mahler, Schubert, Schumann) widać, że głębia może oznaczać tragizm, i prawie dosadną chorobliwość.

Ciekawe wydaje mi się, (zupełnie prywatnie oczywiście), że te obie powyższe zalety jakoś wzajemnie z siebie wynikają i wzajemnie się wzmacniają. (1.“Siła łatwości przekazu., tego co trudne i duchowe.”, 2. “Tajemnicą emanuje to, co zdrowe- prawie “mierzalne””.)

Jasne, że jednak w końcu te treści jednak są trudne, to nie erotyzm czy narkotyk, żeby równo na całe pospólstwo działało na zasadzie “na gwizdnięcie”. Ale jednak u Mozarta potrafi działać wyjątkowo właśnie tak łatwo, czy “dosadnie”. Dotyczy tylko muzyki- nie umniejsza suwerenności- nie chce zawłaszczyć odczuciem życia, otoczenia ideologią.

Można być i na to nieczułym. Jest taki piękny, zdrowy przykład prawie fizjologicznej nieczułości na te plebejskie metafizyki. Był taki nadzwyczajny, z klasą kompozytor, K.Ragamey [zawsze źle piszę to nazwisko], miał on tą prywatną (imho dobrą) cechę, że kompletnie nie działał na niego C2H5OH (też plebejska “metafizyka”).Mógł się zatruć fizycznie i nic, zero wiadomej narkotyczności. Tego typu nieczułość na Mozarta z pewnością jest częstsza, choć chyba nie tak dobra J

Z marginaliów: wciąż mi się chce wspominać ten przemiły fakt, jak świetnym, bez żadnej taryfy ulgowej był spektakl Wesela Figara (Hanuszkiewicz/Zaniewska), te pierwsze przedstawienia. Ale to w ogóle jest świetna sztuka, a jej autor to też niezwykle ciekawa postać Francji Ludwika XVI.

Na stałe stale odsyłam do takich tekstów jak świetne opisy R.Straussa w monografii Krausego (to w ogóle świetna książka, a Straussa trzeba lepiej poznać, jeden z idoli Glenna Goulda:), chodzi mi oczywiście o te cytaty wypowiedzi Straussa nt. Mozarta. I do tego linku- też rocznicowego, Aleksander Świętochowski, jego Mozartowskie “wyznania”: