W krainie smoków

W krainie smoków!!! Prolog: Dla przyjemności poszedłem z Annabeth polatać na pegazach. Nie ma w tym nic złego jeśli uprzednio otrzymałeś pozwolenie od Pana D. Zresztą konie bardzo cieszyły się, gdy je ktoś dosiadał. Nagle nieopodal zobaczyłem dziwny pulsujący okrąg unoszący się jakieś osiemset metrów nad ziemią. Nie powiem, zacząłem mieć lekkiego cykora. Dobrze, że Annabeth nie umie czytać w myślach bo byłoby po mnie. Postanowiłem powiedzieć o tym, co zobaczyłem córce Ateny: -Ej, widzisz to coś unoszące się przed nami-rzuciłem od niechcenia.

W krainie smoków!!!

Prolog: Dla przyjemności poszedłem z Annabeth polatać na pegazach. Nie ma w tym nic złego jeśli uprzednio otrzymałeś pozwolenie od Pana D. Zresztą konie bardzo cieszyły się, gdy je ktoś dosiadał. Nagle nieopodal zobaczyłem dziwny pulsujący okrąg unoszący się jakieś osiemset metrów nad ziemią. Nie powiem, zacząłem mieć lekkiego cykora. Dobrze, że Annabeth nie umie czytać w myślach bo byłoby po mnie. Postanowiłem powiedzieć o tym, co zobaczyłem córce Ateny: -Ej, widzisz to coś unoszące się przed nami-rzuciłem od niechcenia. -Taaa, lecimy?-spytała -No jasne! Rozdział I Gdy przelecieliśmy przez ten, jakby to nazwać, portal nie mogłem otrząsnąć się z wrażenia jakie zrobiło na mnie to miejsce. Wielki las, sądząc po wyglądzie drzew bardzo stary. Nie dałem rady wydusić z siebie słowa. Nagle usłyszałem krzyk Annabeth: -Percy, uważaj. Nie wiedząc o co jej chodzi nie przejąłem się za bardzo tym co mówi. Naraz poczułem tępy ból z tyłu głowy. Ostatnie co usłyszałem to zduszony krzyk dziewczyny. Nie wiem jak długo leżałem, i czy nic się nie stało córce Ateny, ale na pewno obudziłem się z ogromnym bólem głowy. W tym samym momencie doszło do moich uszu ciche westchnienie ulgi. Zaraz potem ktoś rzucił mi się gwałtownie na szyję. Zza moich pleców dochodziły uspokajające tony jakiejś melodii wygrywanej na harmonijce. Ten kto tak pięknie grał odezwał się głosem, którego nigdy wcześniej nie słyszałem: -Uważaj, jest jeszcze bardzo słaby. -Przecież uważam-warknęła dziewczyna. Poczułem wielką ulgę wiedząc, że Annabeth się nic nie stało.-A tak w ogóle jak się nazywasz? -Jestem Murtagh, syn przeklętego jeźdźca. -Powiedzmy że coś zrozumiałam. Nazywam się Annabeth, jestem córką Ateny a to Glonomóżdzek, yyy znaczy Percy, syn Posejdona. Chłopak zaczął się śmiać, ale nie był to śmiech, od którego robiło się wam ciepło. Brzmiał bardziej jak szczekanie psa. -Macie szczęście, że was znalazłem. Urgale zazwyczaj nie oszczędzają ludzi. Jednak są trochę mniej brutalni niż Raz’akowie. Doszedłem do wniosku, że czas się podnieść. Ostrożnie, żeby gwałtownym wstaniem nie wywołać u siebie torsji, podniosłem górną część tułowia. -Co tu się, u diabła dzieje?-spytałem -Hmm, jakby ci to powiedzieć.-zaczęła Annabeth- No jak tu weszliśmy, wlecieliśmy, czy jak to tam nazwać, to ty zacząłeś się tak zachwycać tym, gdzie jesteś, że nie zwracałeś uwagi na otoczenie. Mówiłam, żebyś uważał, ale nie słuchałeś, no i dostałeś od tego jak mu tam… -Urgala- podpowiedział Murtagh -Właśnie, Urgala w głowę. Mi nic nie zrobili, poza tym, że mam kilka sińców i zadrapań. -To mi ulżyło- odpowiedziałem- ale ty jesteś w tych okolicach sam. -Nie, idzie za mną grupa krasnali i taszczy mój bagaż. -Zawsze jesteś taki sarkastyczny. -Nie, zwykle tylko ironizuję. -Percy, on uratował ci życie a ty się jeszcze z nim kłócisz- Ann jak zwykle musiała wtrącić swoje trzy grosze. -Sorry, ale jak mi się coś stanie jestem lekko drażliwy. -Ma to po tacie- mruknęła dziewczyna -A ty jak zawsze musisz dodawać komentarz- odgryzłem się -Cicho!-wyszeptał chłopak. Zwykle nie przestawaliśmy się kłócić, ale nie byliśmy w obozie, ani na misji, tylko w nieznanej nam krainie, więc szybko skończyliśmy. Wśród skal, które dopiero teraz zauważyłem (swoją drogą nie wiem kiedy nastąpiła zmiana scenerii) odbijał się echem ni to wrzask, ni to syk. Nie wiedziałem dlaczego tak reaguję, ale wbrew sobie skuliłem się w kłębek. Instynktownie wyczułem, że to coś co się zbliża dobrych wieści nie niesie. Nagle na karku poczułem oddech córki Ateny. Dziewczyna nigdy nie była tak blisko mnie, więc trochę mnie to peszyło, jednak impulsywnie chwyciłem ją za ramię i przeciągnąłem przed siebie. Jak już mamy zginąć, to chcę ją mieć przed oczami. -Percy- wyszeptała Annabeth -Myhy- nie było mnie stać na nic innego niż niezrozumiałe monosylaby. -Myślisz, że wrócimy do obozu -Na pewno- chociaż sam zaczynałem w to wątpić. Murtagh przykucnął nieopodal nas i wsłuchiwał się w odgłosy nocy. Nie trzeba było mieć ekstra wyczulonego słuchu, ponieważ to coś było coraz bliżej. -Raz’ak – powiedział chłopak ledwo dosłyszalnym szeptem. Nie wiedziałem co to jest za licho, ale miałem przeczucie, że nic dobrego nie wyjdzie ze spotkania z nim. Naraz tuż przed tym stworem usłyszałem kroki jeszcze dwóch osób. -Murtagh- powiedziałem przysuwając się do niego- czy wiesz kto jeszcze idzie razem z tym Raz’akiem? -Jeden młody, około 17 lat, drugi stary spokojnie po pięćdziesiątce. -Skąd ty to wiesz. -Podczas podróży bywało się to tu to tam. Tuż za zakrętem dostrzegłem dwójkę ludzi, a za nimi najobrzydliwsze stwory jakie w życiu oglądałem, a muszę się przyznać, że było tego sporo. Widziałem wszystko jak na zwolnionym filmie. Usłyszałem cichy szept Annabeth, która mnie wołała. Nie mogłem jej zostawić w takiej sytuacji, bo jeszcze zemdleje, a wtedy ja na pewno stracę głowę do reszty. Nie wiem skąd to się brało, ale w towarzystwie tej dziewczyny często brakowało mi tchu. Ale nie chciałem się sam przed sobą przyznać, o co tak naprawdę chodzi. Jakoś udało mi się do niej wrócić, chociaż księżyc przysłoniły chmury i nic nie było widać. Czułem, że jeszcze trochę a Annabeth zacznie histeryzować, co jej się nie zdarza. Nie mogłem na to pozwolić, przynajmniej w tym momencie, bo kiedy indziej to chętnie bym popatrzył jak…. co ja wygaduję, dziewczyna jest na skraju załamania nerwowego, a ja myślę jak by się tu z niej pośmiać. Co się ze mną dzieje?! Instynktownie przygarnąłem Ann do siebie. Nawet było mi z tym dobrze. Ciekawe co mi zrobi rano, za to, że ją przytuliłem. ,,Na razie trzeba dożyć rana”-szepnął jakiś głosik wewnątrz mojej głowy. Odpędziłem tą myśl od siebie. Nagle chłopak, który kucał przy wejściu poderwał się i w biegu wyciągając miecz z pochwy ruszył na to coś. Nie wiedziałem nawet, czy to da się zabić. Z jednej strony chciałem zostać z Annabeth, póki mogę. Jednak z drugiej czułem, że muszę pomóc Murtaghowi. Zacząłem przeszukiwać teren, w poszukiwaniu wody (wspominałem już, że umiem wyczuć wodę na odległość?) Całkiem niedaleko natrafiłem na źródełko. Małe, ale powinno wystarczyć. Poderwałem się z ziemi i pobiegłem za chłopakiem. Ledwo mogłem go dostrzec wśród tych egipskich ciemności. Podbiegłem tak blisko, że mogłem już wypuścić na Raz’aków wodę. Zacząłem ją przywoływać i skierowałem w stronę potworów. Po zetknięciu z wodą po prostu rozpłynęli się w powietrzu. -Idź, rozpal ogień. - powiedział Murtagh Nie mogłem uwierzyć, że tak po prostu ich zabiłem. Ledwo dowlokłem się do Ann. -Percy, co się stało-zapytała dziewczyna Nie zdołałem powiedzieć nic więcej. Nie przejmując się tym, że Annabeth jest obok, po prostu zacząłem płakać. Ona tylko wzięła ode mnie krzesiwo, które dał mi Murtagh i zaczęła rozpalać ognisko. Po pewnym czasie usłyszałem kroki chłopaka i cich głos jednego z uratowanych podróżnych: -Czy on z tego wyjdzie- zapytał roztrzęsionym głosem. Murtagh jak zwykle opanowany odparł: -Nie jestem pewny. Rany zadane przez Raz’aków, zazwyczaj są śmiertelne, ale zrobię co w mojej mocy. -Jestem Eragon, a to Brom- przedstawił się chłopak. -Na mnie wołają Murtagh. -Jestem Annabeth . -A on? Co mu się stało?- dosłyszałem Eragona Chociaż już się uspokoiłem, dalej nie mogłem wydobyć z siebie głosu. W końcu udało mi się wyprostować. -Jestem Percy- powiedziałem lekko drgającym głosem. Córka Ateny spojrzała na mnie z niepokojem w oczach -Nic mi nie jest-zapewniłem -Czy ja ich zabiłem- obróciłem się w stronę wysokiego chłopaka zadając pytanie. -Ich nie da się tak łatwo zabić. Trzeba odpowiedniego oręża- uspokoił mnie Murtagh- Stwory te zostały stworzone przez Cień, więc w styczności z wodą po prostu wyparowują, by odrodzić się na nowo u boku swojego pana. Odetchnąłem z ulgą. Jednak nikogo nie zabiłem. Annabeth popatrzyła na mnie z politowaniem: -Zabiłeś tyle potworów i nic ci się nie działo, a załamujesz się jak NIE zabiłeś tego czegoś. -Dlaczego zawsze mi docinasz. Mądralińska się znalazła. Odwróciłem się na pięcie i wyszedłem poza okrąg światła bijącego z ogniska. Nie lubiłem się kłócić z Annabeth. Niekiedy jednak tak mnie denerwuje, że już nie mogę wytrzymać. Rozdział II Przesiedziałem tak do świtu, a widząc, że wszyscy zasnęli ruszyłem przed siebie, nie wiedząc gdzie idę. Nagle usłyszałem za sobą odgłos czyichś kroków. Zerkając przez ramię zobaczyłem tego Eragona. Zatrzymałem się i czekałem, aż mnie dojdzie. -Na mnie czekasz?- spytał. -Tak. Po co tak wcześnie wyszedłeś? -Potrzebowałem trochę spokoju. No i martwię się o Broma. Mam pomysł! Umiem uleczać wodą. Jak wszyscy zasną weźmiemy go do tego źródełka, które przepływa niedaleko. -Myślisz, że możesz go wyleczyć- zapytał. Zobaczyłem w jego oczach iskierki nadziei. -Nie wiem. Może. Nigdy nie próbowałem. Jestem tu po raz pierwszy. -Czemu pokłóciłeś się z tą dziewczyną? -Często się kłócimy, chociaż ja tego nie lubię. -Może już wrócimy? -Ty idź jak chcesz, ja jeszcze trochę potrzymam Annabeth w niepewności. -Chcesz się przelecieć na smoku- zaproponował -Cooo?- nie mogłem uwierzyć w to co słyszę. -No na smoku. Zaraz ją zawołam. Naraz tuż obok nas wylądował smok, o pięknych szafirowych łuskach, potężnych skrzydłach i o dziwo łagodnym spojrzeniu. -Miej na nią baczenie- powiedział Eragon -Co mam mieć. -Uważaj na nią- westchnął chłopak. -Oczywiście. Szybko wskoczyłem w siodło. Zdążyłem zobaczyć, że Eragon powoli wraca do Annabeth i Murtagha. Leciało się świetnie. Smok był o wiele szybszy od pegaza (swoją drogą, gdzie one w ogóle są?) Saphira leciała płynnie, majestatycznie poruszając skrzydłami. Lasy wydawały mi się tylko plamkami zielonej farby. Nie wiem jak długo latałem, ale na pewno, gdy wylądowaliśmy słońce stało w zenicie. Podziękowałem smokowi i ruszyłem do obozu. Ledwo tam dotarłem dostałem siarczysty policzek. Nie trudno zgadnąć od kogo. Ann zaczęła na mnie wrzeszczeć: -Ty wredny Glonomóżdżku, wiesz jak ja się mar… -Ty, martwiłaś się, o mnie. Nie wierzę własnym uszom. -Yyy, nie,martwiłam się o Broma, a ciebie nie było i…. -Dobra, już nie kręć- wtrącił się Eragon- ja jestem światkiem, że do południa chodziłaś jak nakręcona tam i z powrotem. -Na bogów, czy ty nie możesz trzymać języka za zębami. Eragon wyszczerzył zęby w uśmiechu i podszedł do Murtagha. -Czyli jednak się o mnie martwiłaś- ironizowałem. -Możesz przymknąć jadaczkę- warknęła córka bogini mądrości. -Nie mogę.- miała taką minę, jakby miała mnie zaraz udusić gołymi rękami.- w nocy nie byłaś taka odważna. Prychnęła tylko, obróciła się na pięcie i poszła na spacer. Nie przejąłem się tym, często miała swoje humorki. Wieczorem, gdy Ann z Murtaghiem zasnęli wzięliśmy z Eragonem Broma za ręce i nogi i przenieśliśmy do źródełka. Zamoczony po pas w lodowatej wodzie dotknąłem jego ramienia. Stałem tak przez około dziesięć minut. Popatrzyłem na jego ramię, ale nic nie pomogło. Spojrzałem na twarz Eragona. Nie wyrażała żadnych uczuć. Przyłożyłem rękę do jego pulsu. Nic nie wyczułem. -Eragonie- chłopak podniósł na mnie wzrok- obawiam się, że nic już nie możemy dla niego zrobić. Pokiwał smutno głową. Nie widząc innego rozwiązania zrobiłem prowizoryczną łopatę i zacząłem kopać dół w ziemi. Po skończeniu roboty podnioslem ciało zmarłego i najdelikatniej jak umiałem złożyłem je w dole. Zakopałem grób i wyryłem w ziemi napis ,,Tu spoczywa Brom, Smoczy Jeździec” tak jak poinstruował mnie chłopak . W ciszy wróciliśmy do obozu i usiedliśmy przy ognisku. Rozdział III Następnego dnia znaleźliśmy jaskinię i tam się ulokowaliśmy. Kolejne dni mijały nam w milczeniu. Piątego dnia myślałem, że eksploduję. Annabeth nadal się nie odzywała, Murtagh z natury był milczący, a Eragon snuł się po kątach opłakując śmierć swojego nauczyciela. Postanowiłem się odezwać do dziewczyny. -Ann- widziałem, że drgnęła na dźwięk tego zdrobnienia- przepraszam, że ci dokuczałem. Odezwij się wreszcie do mnie!Możesz mnie nawet spoliczkować, ale się odezwij. Annabeth wreszcie przestała udawać, że mnie nie widzi: -To ja przepraszam. Nie powinnam być dla ciebie taka wredna. No nie, córka Ateny przyznaje, że była wredna. Oczywiście nie powiedziałem tego na głos. W końcu Murtagh podniósł się i powiedział, że musimy iść dalej. Zalałem ognisko wodą, zabraliśmy rzeczy i poszliśmy dalej. Murtagh chciał, żeby Annabeth jechała na jego koniu, ale ona stanowczo oponowała i w końcu postawiła na swoim. Zresztą jak zawsze. Twierdziła, że konia trzeba oszczędzać na później. -Przecież jest jeszcze smok- wymsknęło mi się. Annabeth popatrzyła na mnie z przerażeniem w oczach. Za jej plecami Eragon zwijał się ze śmiechu. -Co ty powiedziałeś?- ożywił się nagle Murtagh -No smok, takie duże… -Wiem co to smok- przerwał mi zniecierpliwiony- ale myślałem, że one wyginęły. Skąd go wytrzasnąłeś? -To nie ja. To Eragon ma smoka- odparłem. Chłopak z błyskiem w oku odwrócił się w stronę właściciela smoka: -Czy to prawda? Jak ty to zrobiłeś? -No nie wiem. Po prostu znalazłem niebieski kamień w kośćcu, to go wziąłem, bo mnie zaintrygował. Po paru dniach wykluł się smok. Po jego relacji zapadła martwa cisza. Pomachałem Annabeth przed nosem ręką. Dziewczyna otrząsnęła się z szoku jaki przeżyła. Ucieszyłem się, że nie zemdlała, albo coś, bo nie wiem jak się w takich sytuacjach zachować. -Czy ja dobrze usłyszałam. Ktoś powiedział smok?- spytała. -Tak Eragon ma smoka- odpowiedziałem jej. -Percy, nie sądzisz, że musimy już wracać. -Ale gdzie? -No do obozu. Pewnie wszyscy się martwią. -No dobrze, ale jak tam z powrotem dotrzemy? -Ja mam pomysł- wtrącił się Eragon- Saphira ma bardzo dobry wzrok. Polecimy na niej, a ja później wrócę do Murtagha. -Świetny pomysł- powiedziałem, zanim Annabeth zdążyła zaoponować- no to lecimy. Wsiedliśmy na smoka i po kilkudziesięciu minutach byliśmy w tym lesie, w którym zaatakowały nas Urgale. -Bardzo ci dziękuję Eragonie. Poradzisz sobie ze śmiercią Broma?- zapytałem. -Na pewno. Dziękuję wam za wszystko. -Nie masz za co dziękować. Po pożegnaniu wsiedliśmy na pegazy, które jakimś cudem nadal tam stały i wróciliśmy do obozu. Epilog: -No jesteście. Prawie spóźniliście się na kolacje.- powitał nas Chejron. -Oczywiście Chejronie. Już idziemy.- odparłem. W stajni nie mogłem pohamować śmiechu. Zaczęliśmy się śmiać i nie mogliśmy przestać. Dopiero Pan D. sprowadził nas do pionu. Tak skończyła się nasza przygoda w innym wymiarze