Opowieść

Już w wieku dwunastu lat myślała, że cały świat sprzeciwił się przeciwko niej. Zamknięta w czterech ścianach, nie potrafiła myśleć o niczym innym. Od prawie roku nie widziała słońca. Chcąc zaczerpnąć powietrza, wspinała się na skrzynię, która stała pod lufcikiem, które niczym nie przypominało okna i stając na palcach, wyciągała szyję, by chociaż nos mógł wchłonąć życiodajny tlen. Zachodnia wieża w zamku Anelim od zawsze przypominała plac zabaw, którego główną atrakcją była ona.

Już w wieku dwunastu lat myślała, że cały świat sprzeciwił się przeciwko niej. Zamknięta w czterech ścianach, nie potrafiła myśleć o niczym innym. Od prawie roku nie widziała słońca. Chcąc zaczerpnąć powietrza, wspinała się na skrzynię, która stała pod lufcikiem, które niczym nie przypominało okna i stając na palcach, wyciągała szyję, by chociaż nos mógł wchłonąć życiodajny tlen. Zachodnia wieża w zamku Anelim od zawsze przypominała plac zabaw, którego główną atrakcją była ona. Mała, chuda, niepozorna, brązowowłosa dziewczynka. Przestraszona nie potrafiła przeciwstawić się naciskaniom ze strony księżniczki Ocaleli i księcia Marsa, dla których była tylko zabawką podarowaną na dziesiąte urodziny księżniczki. Obelgi i poniżanie weszło już w nawyk i po pewnym czasie przestało jej przeszkadzać. Gdy zostawała sama w zachodniej wieży lub porzucona tkwiła wśród innych więźniów w lochu, snuła marzenia o wolności, która mimo grubego muru i tysięcy straży, była przecież na wyciągnięcie ręki. Potrzebowała jedynie planu i życzliwości kogoś z zewnątrz. Jednak dni mijały, a nikt życzliwy się nie pojawiał. W jej maleńkim, coraz bardziej zmęczonym ciele brakowało już energii do czegokolwiek. Jej łóżkiem była niewielka skrzynia, która przyprawiała ją o ataki strachu lub siano w lochu wśród szczurów. Zastanawiała się, co porabiają dziewczynki w jej wieku. Co ona mogłaby robić, gdyby jej matka nie była aż tak okrutna, by oddać ją za kilka miedziaków w ręce piekielnej księżniczki. Czy zdawała sobie wtedy sprawę z tego jaki los czeka jej córkę? Czy oznaczało to, że jej nie kochała? A może myślała, że w zamku będzie jej lepiej. Jakkolwiek myślała, przeliczyła się bardzo. Nie było jej tu lepiej niż gdyby musiała żebrać pod jedną z bram, prowadzących do miasta. Dla księżniczki Ocaleli i księcia Marsa była tylko zabawką. Uwielbiali ją bić, popychać lub po prostu psocić i całą winę zwalać na jej słabe barki, na które w tak młodym wieku spadło olbrzymie brzemię. Dzień, w którym przyszło ocalenie nie zapowiadał się wcale lepiej od poprzednich. Rona siedziała na snopku siana w stajni, gdzie spędziła noc po tym jak jedna ze służących znalazła w jej włosach wesz. Najpierw polali jej głowę zimną wodą z mydłem, by później trzeć potargane włosy drewnianą łapką, która i tak na niewiele się zdała. Gdy uświadomili sobie, że wszystkie zabiegi nic nie wskórały, królowa, która najbardziej dbała o to, aby w jej pałacu nie szerzyły się żadne choroby, kazała wygnać ją do stajni, aby tam gniła, zjadana przez własne robactwo. Rona podrapała się po głowie i westchnęła. Była pewna, że jej włosy pozbawione są insektów, których doszukiwali się służący. Nagle, jakby znikąd, obok niej pojawiła się szara postać Gertrudy. Emerytowanej nauczycielki książąt, która traktowała Ronę jak najgorszego psa i krzywiła się zawsze, gdy tylko przechodziła obok niej, jakby poczuła najgorszy smród w swoim życiu. -Wstawaj!- nakazała i chwytając ją za nadgarstek pociągnęła do góry- księżniczka wybiera się do cyrku. Rona popatrzyła na nią nieobecnym wzrokiem. Nie rozumiała nic, co kobieta do niej mówiła. Czy to nie aby ona jeszcze wczoraj gotowa była odciąć jej głowę?

  • Co się wpatrujesz jak ciele w malowane wrota? Księżniczka żąda, abyś jej towarzyszyła. Nie chcę nic mówić, ale gdybym to ja była jej matką, już dawno by cię tutaj nie było. Uwierz mi, że Anelim jest na tyle cywilizowanym miastem, aby nie szerzył się w nim taki plebs jak ty – z wysoko uniesioną głową, przymknęła na chwilę oczy, jakby chciała dać upust emocjom, które przez ostatnią minutę zapanowały nad jej umysłem.
  • Rozumiem – odpowiedziała Rona i nieśmiało uniosła spojrzenie, na co ciężka ręka kobiety spoczęła na jej policzku, powalając dziewczynę na mokre podłoże, pokryte końskim łajnem.
  • Nigdy nie próbuj podnosić spojrzenia w mojej obecności – wysyczała Gertruda przez zaciśnięte zęby. – Nigdy – dodała , poczym lekkim kopnięciem dała jej znak, że powinna już wstać i nie użalać się nad sobą, gdyż dobrze wie, że zasłużyła sobie na wszystko to, co ją spotyka. Rona przez chwilę łapała powietrze. Miała wrażenie, że się dusi. Charczała, pluła, lecz nic sensownego z jej ust się nie wydostało. Kobieta wybuchła przeciągłym śmiechem, przykładając obie ręce do serca.
  • Jakaś ty głupia – powiedziała z odrazą w głosie. Gdzieś niedaleko któryś z koni zarżał, jakby przyznając jej rację. Rona dźwignęła się na rękach i uklęknąwszy, podniosła się. Przez chwilę miała wrażenie, że się przewróci, gdyż cała podłoga wirowała pod jej nogami, co przyprawiało ją o mdłości, lecz dzielnie to wytrzymała. Tym razem nie zebrała się na odwagę, by podnieść wzrok. Złożywszy ręce w młynek, pospiesznie wyminęła kobietę i oglądając swoje nagie stopy, ruszyła ku wrotom stajni. – Jesteś, głupia! – krzyknęła zniecierpliwiona Ocalea, gdy tylko Rona pojawiła się w zachodniej wieży. Gertruda oddała ją w ręce służących, którzy doszczętnie wymyli jej brudną skórę i dali nowe ubranie. Po sprawdzeniu włosów, okazało się, że po wszach nie było już ani śladu. Wiadomość ta nie tylko zasmuciła Ronę, lecz wtrąciła wręcz w czarną rozpacz. Wszy były jej przepustką do spokoju, ponieważ Ocaleli nigdy nie pozwolono by bawić się z zawszoną dziewczyną. Jej głowa była zbyt szlachetna, by chociaż jeden paproch mógł na niej spocząć. Tuż za Roną pojawił się Mars. Wyglądał przystojnie i dostojnie jak zwykle. Na jego widok serce Rony zabiło mocniej i szybciej. Chociaż nigdy nie przyznała przed sobą, że go kocha, nigdy też nie stwierdziła, że go nienawidzi. Przechodząc obok rzucił jej pogardliwy uśmiech i wolnym krokiem stawił się obok siostry. Ubrany był w białą koszulę, nonszalancko opadającą na czarne spodnie, który prawie całkowicie przyległy do jego nóg.
  • Bracie! – krzyknęła Ocalea, coraz bardziej podenerwowana. – Kazałeś mi na siebie czekać. Mamusia specjalnie zatrzymała tych cudaków, a ty… jesteś niedobry. Mars, widząc, że siostra jest coraz bliżej wybuchu płaczu, uśmiechnął się do niej i kładąc jej rękę na ramieniu, szepnął coś na ucho. Słowa te musiały być niesione wielką obietnicą, gdyż na jej twarzy po raz pierwszy pojawił się uśmiech.
  • Zgadzam się – powiedziała, kiwając potakująco głową, poczym zwróciła się do Rony – Czekaj na nas na dziedzińcu. Wiatr wzmagał się coraz bardziej, jednak Ocalę tak wciągnęła zabawa z bratem, że nie pomyślała nawet, by zaprosić Ronę do środka powozu. Zimny wiatr targał jej długie, rozpuszczone włosy i otaczał jej wątłe ciało. Słyszała jego świst między konarami drzew, które już dawno zgubiły swoje liście i wyglądały teraz jak upiory z jej najgorszych koszmarów sennych. Skuliwszy się i objąwszy ramionami, próbowała nie myśleć o tym, co może kryć się miedzy nimi.
  • Widzę, że zmarzłaś – Rona uniosła zdziwione spojrzenie i zobaczyła Marsa, wychylającego się przez niewielki otwór w ścianie powozu.
  • Nie – odpowiedziała, chociaż zgrzytanie jej zębów mówiło, co innego. Mars zaśmiał się, ukazując rządy zębów. -Kłamiesz Rona pokręciła głową.
  • Chcesz wejść do środka? – zapytał. – Ocalea zasnęła. Tym razem odpowiedziała mu cisza.
  • To wejdź – zawołał na woźnicę, by ten zatrzymał konie i otwierając drzwi powozu, wpuścił ją do środka. Ciepłe powietrze rzuciło się na nią jak wygłodniały zwierz. Zacierając skostniałe dłonie, usiadła obok niego, gdyż równoległe siedzenie zajmowała śpiąca Ocalea. Rona spojrzała na nią niepewnie, nie wiedząc czego może się po niej spodziewać. Nie jeden raz wystawiała ją na pośmiewisko.
  • Czy nie lepiej? – zapytał Mars, przyglądając jej się. To spojrzenie sprawiło, że jej twarz oblała się szkarłatem, lecz miała nadzieję, że chłopak przyjmie to jako odpowiedź organizmu na zmianę temperatur.
  • Lepiej – odpowiedziała, spuszczając wzrok. Oparłszy łokieć na podłokietniku, wyjrzała przez okienko. W ciemnym lesie tylko wilcze oczy świeciły prawdziwym światłem. Nawet księżyc w pełni nie mógłby ich zastąpić. Pierwszy raz zobaczyła je, gdy rozzłoszczona Ocalea wysłała ją w nocy po dzban jagód. Choć nawet królowa, która dla swej córki zrobiłaby wszystko, tym razem prosiła ją o zmianę zdania, księżniczka pozostała niewzruszona. Rona, uzbrojona jedynie w gliniany dzban, wywieziona przez dworskich strażników do lasu, czuła, że śmierć jest blisko. Zdarzenie to miało miejsce kilka miesięcy temu, kiedy to nie pozostawiona przez matkę w zamku czuła się niezwykle zagubiona i samotna. Noc była podobna do tej, która nastała obecnie. Idąc leśną ścieżką nie mogła dostrzec niczego. Chociaż zdawała sobie sprawę, że w gęstwinie mroku nie znalazłaby nigdy żadnej jagody, bała się gniewu Ocaleli. Przez ten krótki okres zdołała odczuć go na własnej skórze już kilkadziesiąt razy. Promienie księżyca prześwitywały przez gęste konary drzew, lecz te oczy zauważyła od razu. Nie potrafiła oprzeć się ich blaskowi. I choć nie od pierwszego wejrzenia spostrzegła z czym ma do czynienia, pragnęła spojrzeć na to z bliska. Dotknąć i poczuć piękno, które je otaczało. Położywszy ostrożnie dzbanek na leśnym runie, krok po kroku, zbliżała się do stwora. Wyciągnąwszy przed siebie jedną rękę, uśmiechnęła się lekko, chcąc dodać sobie odwagi. Lecz gdy tylko znalazła się dwa kroki od stwora, białe kły i wycie przecięły powietrze. Takiego dźwięku nie słyszała nigdy przedtem. Przestraszona upadła na ziemię i cofając się szybko, próbowała nie krzyczeć. Zwierz biegł się za nią, podążając jak cień. Była dla niego tylko kolejną ofiarę, którą mógłby rozszarpać. Wiatr poruszał konarami drzew, a ciemne chmury zakryły księżyc. Przymknięte oczy zwierza odcinały jedyne światło. Ten blask na zawsze pozostał jej w pamięci. Nazajutrz znaleziono ją zemdloną, z dzbankiem pełnym jagód. Nigdy nie zwierzyła się nikomu. Zdarzenie to, zachowała tylko dla siebie. Było ono czymś, co wyróżniało ją z tłumu innych ludzi. Jej tajemnicą… . Mars pomachał jej ręką przed oczami.
  • Żyjesz? – zapytał. Szybko zamrugała powiekami i rozglądając się niepewnie po powozie, utkwiła swoje spojrzenie w śpiącej Ocaleli.
  • Tak, przepraszam – odparła.
  • W porządku, jednak powinnaś zabawiać mnie rozmową. Nie po to zaprosiłem cię do powozu, byś spała.
  • Rozumiem – powiedziała, chociaż nie rozumiała wiele. Dobrze pamiętała jak matka wpajała jej, że to mężczyzna powinien zabawiać kobietę rozmową. Mars pokręcił przecząco głową. -Wydaje mi się, że nic nie rozumiesz. Rona westchnęła i zebrawszy się w sobie, powiedziała.
  • Moja matka, nim oddała mnie… – przerwała szukając odpowiedniejszego słowa niż „niewola” – do zamku, mówiła, że mężczyzna powinien zaczynać rozmowę i zabawiać kobietę. To on musi pierwszy do niej podejść, ukłonić się, przedstawić. Mama mówiła też, że kiedyś mężczyźni całowali kobiety w dłonie. Ja roześmiałabym się chyba mu w twarz. Ale nie dlatego, że bym go nie lubiła. Po prostu śmieszyłoby mnie to. Ale jeżeli ten, który by to zrobił, był tym jedynym, zniosłabym to. Mars przez chwilę wpatrywał się w nią, nie wiedząc, co powiedzieć. Oczekiwał innej odpowiedzi. Nie czekając na dalszy rozwój wypadków, poderwał jej dłoń w górę i przycisnął wargi do zewnętrznej jej strony. Rona spojrzała na niego zdziwiona i szybko zabrała rękę. Wtuliła się w siedzenie i zamknąwszy oczy, chciała zniknąć.
  • Nie roześmiałaś się – powiedział. Rona pokręciła głową. Oddychała szybko, nie mogąc złapać oddechu. Przypominało jej to trochę wyglądanie przez lufcik w zachodniej wierzy.
  • Dlaczego się nie roześmiałaś? – prawie krzyknął spanikowany.
  • Ja… zaskoczył mnie książę – odpowiedziała, wpatrując się w swoje bose stopy, pokaleczone przez niezliczone kamienie i igły drzew.
  • Nie jestem twoim jedynym – powiedział przestraszony – Nie jestem! – tym razem krzyknął. Obudzona Ocalea aż podskoczyła, nie bardzo wiedząc, co się dzieje.
  • Co wy wyprawiacie? – zapytała zaspanym głosem.
  • Nic – odpowiedział natychmiast Mars. – Ona przestraszyła się pająka.
  • Ale to ty krzyczałeś – zauważyła księżniczka. Mars, coraz bardziej zmieszany, uśmiechnął się krzywo i pokiwał głową.
  • Uciszałem ją. Głupia. Myśli, że kogoś wzruszy to, że się boi.
  • Słyszałaś? – zapytała z wyższością, zwracając się do Rony, która nie mogąc wydusić z siebie słowa, wstała i czując, że woźnica zwalnia, wyskoczyła z powozu. Huki, śmiechy, głośne nawoływania magików, zachęcających do podejścia do ich stoiska i przyjrzeniu się różnym sztuczką magicznym. Niewyobrażalny zachwyt i jęki zebranych ludzi, towarzyszyły pochodowi parze książąt. Ocalea, z wysoko podniesioną głową, pozdrawiała machające do niej dziewczęta, nie kryjąc swej wyższości nad nimi. Mars szedł trochę z tyłu z niemrawym wyrazem twarzy. Co jakiś czas kopał leżące na ziemi kamyki i ani słowem nie odpowiadał na nawoływania siostry, która była zachwycona pokazami magicznymi.
  • Spójrz! – krzyczała – On połyka ogień! Gdy książę nie podzielał jej entuzjazmu, zwracała się do Rony, która nie odstępowała jej na krok. Drepcząc za nią potulnie, usiłowała nie myśleć o zachowaniu Marsa i cieszyć się wieczorem.
  • Widzisz to? – zapytała Ocalea, gdy mijali człowieka w czerwonej pelerynie z tuzinem królików w klatce. Rona uznała, że łatwo ją zadowolić, skoro podoba jej się zwykłe wyciąganie zwierząt z kapelusza.
  • Tak – odpowiedziała jednak, nie chcąc nagrabić sobie jeszcze więcej. Ocalea machnęła ręką na jej obojętność i w otoczeniu tłumu, przeniosła się do kolejnego stanowiska, pozostawiając Ronę daleko w tyle. Dziewczyna, zaczekawszy aż książęta znikną jej z pola widzenia, szybko skręciła w inną stronę, mając nadzieję, że uda jej się przyjrzeć pozostałym stanowiskom, zanim Ocalea odkryje jej nieobecność. Była pewna, że nie minął jeszcze kwadrans od jej odejścia. Próbując nie natrafić na nikogo z pałacu, przechadzała się po placu, zaglądając do każdego stoiska. Najbardziej zaskoczyły ją dziwadła z powykręcanymi kończynami, trąbami zamiast nosów, czy mającymi syrenie ogony zamiast nóg. Choć doskonale wiedziała, że wszystko to jest tak samo sztuczne jak grzeczność księżniczki, próbowała o tym nie myśleć i wczuwać się w panującą atmosferę. Odchodząc w najdalszą część placu, miała niejasne wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Starając się je zignorować, dzielnie kroczyła na przód. Pogoda zaczynała się psuć, a niebo stawało się coraz bardziej czarne. Silne porywy wiatru targały jej sukienkę i poplątane włosy. Skręciła w jedną z bocznych uliczek. Odwróciła się przestraszona. Jej imię ciągnięte przez wiatr wprost do jej uszu, nie pozwoliło jej racjonalnie myśleć. Przestraszona rozejrzała się dookoła. Po gwarze i radosnych krzykach pozostała już tylko głucha cisza. Nie znała tego miejsca. Nigdy wcześniej nikt jej tutaj nie zabierał. Anelim był dużym miastem z mnóstwem zakrętów i tajemnych przejść, które pozostały jeszcze po wojnie trzydziesto letniej. Zaciskając mocno pięści, dzielnie parła na przód. Nie chciała poddawać się swoim bojaźnią.
  • Rono – przeciągły głos, wydobywający się jakby z głębi studni, ponownie dotarł do jej uszu.
  • Kto tu jest? – zapytała drżącym głosem.
  • Rono – rozległ się znany głos. Dziewczyna prawie krzyknęła, gdy na ścianie budynku obok mignął cień przebiegającej postaci.
  • Odezwij się! – krzyknęła z płaczem. Ze strachu nie mogła się poruszyć. Pragnęła zniknąć. Tak też się stało… .