Życie codzienne w Gdańsku

Agnieszka Damięcka Opracowanie książki pt. „Życie codzienne w Gdańsku” Marii Boguckiej. Maria Bogucka oparła swe dzieło na kilu relacjach przybyłych do Gdańska osobistości. Jednym z nich był Karol Ogier, dyplomata francuski, goszczący w mieście w XVII w . Zostawił po sobie „Dziennik podróży do Polski 1635-36”, który autorka bardzo często przytacza. „Pamiętniki” Jana Chryzostoma Paska, wspomnienia Sebastiana Klonowicza, Włocha Ruggieriego okazały się również bardzo pomocne. Książka liczy 24 rozdziały, przedmowę, indeks nazwisk i nazw geograficznych; rzeczowy i spis ilustracji.

Agnieszka Damięcka

 Opracowanie książki pt. „Życie codzienne w Gdańsku” Marii Boguckiej.





	Maria Bogucka oparła swe dzieło  na kilu relacjach przybyłych do Gdańska osobistości. Jednym z nich był Karol Ogier, dyplomata francuski, goszczący w mieście w XVII w . Zostawił po sobie „Dziennik podróży do Polski 1635-36”, który autorka bardzo często przytacza. „Pamiętniki” Jana Chryzostoma Paska, wspomnienia Sebastiana Klonowicza, Włocha Ruggieriego okazały się również bardzo pomocne. Książka liczy 24 rozdziały, przedmowę, indeks nazwisk i nazw geograficznych; rzeczowy i spis ilustracji. Pierwszy rozdział wprowadza czytelnika w ogólne informacje na temat Gdańska.
Miasto zostało z powrotem przyłączone do Rzeczpospolitej po wojnie trzynastoletniej na mocy pokoju toruńskiego w 1466 r. Otrzymawszy szerokie uprawnienia gospodarcze z rąk Kazimierza Jagielończyka, szybko pretendowało do miana najbogatszego i najludniejszego ośrodka miejskiego w kraju. Choć jego rola handlowa zaznaczyła się już wcześniej, od 1361 r. Gdańsk należał do Hanzy, to jego złoty wiek miał dopiero nadejść wraz z XVI i XVII stuleciem. Rozwój przemysłu sukienniczego i upadek rolnictwa na zachodzie stworzył z Europy Wschodniej istny spichlerz żywności i niezbędnego zaopatrzenia surowcowego. Do Gdańska zaczęli przybywać kupcy z całej Europy. Bywały lata, kiedy jednego dnia do portu wpływało po zboże około 60 statków cudzoziemskich. W XVII w. wywóz zboża wyniósł   100 tys. łasztów. 
Ale bycie obywatelem „Wenecji Północy”  było niemałym wyróżnieniem. Nie wszyscy chętni mogli tego zaszczytu dostąpić. Ów kandydat musiał wykazać się prawym urodzeniem, posiadać najlepiej nieruchomość w mieście, należeć do cechu, wnieść odpowiednie składki, posiadać własne uzbrojenie. Niestety duża część pospólstwa nie mogła tych warunków spełnić. Władzę posiadał patrycjat, w skład którego wchodzili przede wszystkim bogaci kupcy, posiadacze kamienic miejskich, lichwiarze. Oni piastowali najważniejsze urzędy, w tym najbardziej prestiżową funkcję rajcy, która była dożywotnia.

Prym wiodły rodziny arystokratyczne, wśród których godzi się wymienić ród Angermundów, von Suchtenów, Feldstetów i najbardziej znany Ferberów. Ich los stanowił modelowy przykład dziejów gdańskiej, arystokratycznej rodziny. Gdański kupiec większość dnia spędzał w dobrze wyposażonej izbie - kantorze. Tu znajdowało się jego miejsce do pracy. Tu przeznaczony był kąt na główny atrybut kupiectwa –omnibus, księgę handlową pokaźnych rozmiarów, oprawioną w pergamin, zamkniętą na metalowe klamry. Kryła w sobie wszelkie tajniki handlowe oraz tranzakcje dokonywane przez właściciela. Prócz tego zapisywano w niej prywatne zapiski z życia codziennego. Natomiast początki systematycznej księgowości sięgały pierwszej połowy XVI w. Zaczęto coraz sumienniej notować wszelkie wydatki, zarobki i zobowiązania. Czerpano przy tym wzory ze starożytności, od mistrzów spraw handlu Wenecjan, którzy byli prekursorami księgowości podwójnej. Pomocne w tym fachu okazały się także liczmany i abakusy. Za pomocą żłobionej linii na desce i przesuwaniu po niej kamieni ułatwiano sobie liczenie. Czytano liczne podręczniki rachunków, traktaty i informatory poświęcone tej tematyce, powstałe już w XIII w. W samym Gdańsku pierwszy rodzimy podręcznik matematyczny opublikowano w 1538 r. Tak więc zawód kupiecki wymagał niemałego wysiłku i zaangażowania. Niezbędna była znajomość języków obcych, wiedza geograficzna i astronomiczna. Należało orientować się w zwyczajach zagranicznych rynków. W każdym państwie obowiązywał inny system miar i wag, używano różnych walut. Dlatego by usprawnić działalność firm łączono się w spółki, najczęściej rodzinne. Wielka rola przypadała zazwyczaj wynajętemu agentowi, który kupował a później sprzedawał towary według własnego uznania. Następnie rozdzielał zysk między kompanów. Ale opisując sprawy związane z handlem nie sposób nie wspomnieć o innych warstwach społecznych, wyzyskiwanych przez kupców. W porcie przez cały dzień przewijały się setki robotników odpowiedzialnych za wyładunek towaru. Brakarze trudnili się ocenianiem i sortowaniem drewna, miernicy odpowiadali za zboże, jeszcze inni zaopatrywali statki w solone mięso i suchary. Mizerne zarobki nie były adekwatne do roboty, którą wykonywali. Tragarze zbożowi otrzymywali jedyne 4,5 grosza za wniesienie 1 łaszta zboża do spichlerza położonego na wysokości pierwszego piętra.
Miasto bogaciło się bardzo dzięki sprawnemu funkcjonowaniu portu. Nic więc dziwnego, że rada miasta wprowadziła szereg przepisów regulujących życie nad Motławą. Niektóre były kontrowersyjne. Za zanieczyszczenie rzeki groziła kara śmierci, choć według Boguckiej surowe zarządzenie miało swoje logiczne uzasadnienie. Konsekwencją zamulenia portu mogło być jego zamknięcie, a to spowodowałoby upadek całego miasta. Najważniejszymi częściami poru były Lastadia i Brabancja. Pierwsza ciągnęła się wzdłuż Przedmieścia i stanowiła bazę dla warsztatów budowy okrętów. W XV w. wybudowano tu pomost drewniany z windą, dzięki której wyciągano okręty na brzeg. Na Brabancji dokonywano napraw okrętów. Ale życie toczyło się nie tylko nad samą zatoką. Piękno miasta kryło się w centrum, tam gdzie biło prawdziwe serce Gdańska. Ratusz, który wzniesiono pod koniec XIV w., początkowo prezentował się dość skromnie, jako niski, ceglany budynek Renesansową dekorację dobudowano po pożarach w roku 1550 i 1556. Od północy przyłączono trzy dodatkowe skrzydła, na ścianie wschodniej pojawiła się ażurowa balustrada z herbami Polski, Gdańska i Prus Królewskich. Zlikwidowano gotyckie okienka na rzecz większych, renesansowych. Na szczycie umocowano pozłacany posążek Zygmunta Augusta, któremu wiatr rozwiewał płaszcz. W sieni wyryto motto każdego, gdańskiego mieszczanina „Za pracą idą zaszczyty” . Zaraz obok ratusza znajdowała się najważniejsza budowla miasta, słynny Dom Artusa, przeznaczony dla bogatego kupiectwa, mieszczan i przybyszów z zagranicy. Nigdzie indziej życie towarzyskie nie kwitło tak bujnie. Za piwo płacono z góry przy wejściu, z tym że wstęp wzbroniony miały warstwy niższe. Wewnątrz, swoją siedzibę posiadało kilka bractw, gospodarujących w oddzielnych ławach. Wszelkie interesy handlowe załatwiano na placu przed dworem, gdyż jedynym celem codziennych biesiad miała być wspólna zabawa i zawieranie nowych znajomości. Wybudowany w XIV w., odnowiony po pożarze w 1476 r. został oficjalnie otwarty w 1481r. Posąg bogini szczęścia widniejący na szczycie miał symbolizować pomyślność Gdańska. Na znak szacunku do starożytnych bohaterów, między oknami ustawiono podobizny Temistoklesa, Judy Machabeusza, Scypiona i Kamillusa. Wnętrze stanowiła jedna hala, mozolnie dekorowana od XVI w. Ściany zdobiły boazerie i malowidła przedstawiające wątki mitologiczne i historyczne. Dużym uznaniem cieszył się obraz Lukasza Ewerta z 1585r. ukazujący Kazimierza Jagiellończyka przybywającego do Malborka w 1460 r. Adrian Karfycz wyrzeźbił portrety mieszczan, duchownych i uczonych. Prócz tego swoje miejsce we Dworze znalazły posągi świętych i rządzących: Kazimierza Jagielończyka, św. Rajnolda, pielgrzyma św. Krzysztofa. Żmudną pracę wykonał Jerzy Stelzner budując liczący 12 m piec, składający się z 268 tęczowych kafelków z miniaturowymi podobiznami gdańskiego mieszczaństwa. Największe wrażenie na przybyszach robiła zawieszona w centralnym punkcie klatka z egzotycznym ptactwem. By przyciągnąć jeszcze więcej gości zapraszano na wspólne ucztowanie linoskoczków i kuglarzy, którzy swoimi wyczynami potrafili wzbudzić wielki aplauz. Dochodziło nawet do omdleń, jak w przypadku marynarza holenderskiego na widok akrobacji z nożami. W XVI w. dobudowany specjalny balkon nad wejściem, gdzie swoje arie wykonywali przejezdni muzykanci. Gdańsk był miastem małych warsztatów rzemieślniczych, gdzie zatrudnienie znajdowali czeladnicy, którzy ubiegali się o godność mistrzowską. Ów kandydat musiał wykazać się prawym urodzeniem, świadectwem ukończonej szkoły, zaświadczeniem z poprzedniej służby. Następnie odbywał staż, tzw. lata majsterskie, czyli okres kilku miesięcy przepracowany nienagannie, bez przenoszenia się do innego warsztatu. W ten sposób mistrzowie zapewniali sobie tanią pomoc przy pracy. Oficjalnej zapowiedzi dokonywano na zebraniu danego cechu. Najtrudniejszą częścią przystania do zrzeszenia było wykonanie tzw. sztuki mistrzowskiej. Czasami specjalnie utrudniano zdanie tego egzaminu o czym świadczą liczne procesy wytaczane mistrzom przez czeladników przeciwko „ścinaniu”. Na największe wydatki czeladnik narażał się na końcu, przy wydawaniu przyjęcia i uiszczaniu kilku ( lub kilkuset )grzywien do wspólnej kasy. Kobiety nie miały prawa należeć do bractwa. Jedynie wdowy cieszyły się uprzywilejowaną pozycją i z reguły dziedziczyły zakład w ciągu roku od śmierci męża. Również w gronie najbliższej rodziny rzemieślnicy korzystali z pomocy żon i córek. Mimo upośledzenia w systemie cechowym kobiety znajdowały zatrudnienie w licznych zakładach produkcyjnych. Pracowały jako tkaczki i hafciarki w przemyśle tekstylnym; w browarnictwie, co potwierdza obraz Antoniego Mollera przedstawiający dziewczęta pchające taczki z piwem; w piekarniach i warsztatach kaletniczych. Prawodawstwo zabraniało pracy kobiet w zawodach męskich. Statut z XV w. zastrzega czynności dla płci przeciwnej wykonywane w zakładach stolarskich: malowanie, piłowanie, pokostowanie; na budowie nie wolno im było układać cegieł. Ta troska nie wypływała jedynie z dobrego serca i dobrodusznego charakteru. Bano się konkurencji pracowitych niewiast. Warto przyjrzeć się bliżej gdańskim upodobaniom kulinarnym. Mięso i chleb stały się szybko podstawą wyżywienia mieszczańskiego. W nieco uboższych domach królował groch i kasza z dodatkiem słoniny. Mięsiwo kupowano w jatkach na Głównym Mieście. Niższe warstwy zadowalały się wołowiną, baraniną i cielęciną. By wydatek był mniejszy zaopatrywano się w całe tusze zwierzęce na sobotnim targu hurtowym. Zamożni smakowali w dziczyźnie. Na szczęście nie brakowało w okolicy dzikiego ptactwa, a bywały takie upojne czasy, że dziennie zwożono do miasta po kilkanaście wozów upolowanych kaczek. Żadna biesiada nie odbyła się bez zapiekanej gęsi czy kurczęcia. Doceniano przyprawy korzenne nie tylko ze względów smakowych ale i zdrowotnych. Wierzono że odrobina gorczycy z pieprzem dodana do wódki leczy z przeziębień, bóle głowy koi anyżek; miód z imbirem i szafranem podawano cierpiącemu na anemię. Korzenie miały oczyszczać krew i polepszać nastrój. O dziwo dosypywano do pieczeni duże ilości migdałów, rodzynków i cukru. Razem z mięsiwem podawano chrzan z octem i śmietaną, ogórki, oliwki, mus ze świeżych jabłek. Jarzyn nie znano; zup raczej też nie jadano. Choć z przesadą pisał o tym zjawisku Ogier: „Tak wielka jest tu nienawiść do wody, że nie podają polewek ani zup” . Przeważnie gotowano zupy z ryb i kasz dla ubogich. Z trunków popularne było piwo jopejskie i „gdańskie” , piwo „stołowe” popijali biedniejsi. Herbatę i kawę poznali Gdańszczanie pod koniec XVII w., wtedy też powstały pierwsze kawiarnie, miejsca spotkań elity miejskiej. Noże i łyżki wykonywano z cyny i srebra, a zachwycały rękojeścią z rogu lub bursztynu. Przy stole obowiązywały pewne zasady. W dobrym tonie było posługiwanie się palcami, ponieważ widelec wszedł w użycie dopiero pod koniec XVII w. Nie wypadało natomiast obijać naczyń o siebie, dzwonić sztućcami o talerze, czy rozlewać napoi. Jeżeli chodzi o gdańską modę to przez długi okres obowiązywał nadal średniowieczny strój burgundzki. Sylwetkę kobiecą wydłużała suknia tunika , o długich, wąskich rękawach. Mężczyzn obowiązywał kaftan z baskiną, skórzane, przylegające do ciała spodnie, trzewiki z ostro zakończonym końcem. Bardziej luksusowe tkaniny, jak wełna i jedwab, zarezerwowano dla patrycjatu, by można było odróżnić na ulicy, kto do jakiego stanu należał. Wprowadzono cenzus majątkowy i na jego podstawie podzielono mieszczan na kilka grup; każda z nich nosiła odpowiednią ilość ozdób, określone tkaniny i ustalone kolory. W połowie XVI w. dotarł nad Motławę strój hiszpański. Zapanowała moda na ciężkie, brokatowe aksamity, adamaszki, przeplatane złotymi nićmi. Suknie oplatały żelazne rusztownie umocowane na biodrach. Bufiaste rękawy, ozdobne hafty, koronki, lamówki świadczyły o bogactwie stroju; biała kryza zakrywała owrzodzenia szyi i nadawała osobie dumną postawę. Ówczesny rozwój „kosmetyki” przedstawiał się dość skromnie, choć znano tu ciekawe sposoby na rozjaśnianie włosów rumiankiem i przyciemnianie brwi przypalonym korkiem. Do ulubionych rozrywek Gdańszczan należała wieczorna gra w szachy i domina; gry hazardowe zakazane były przez statuty cechowe. W 1577 r. zapoznali się z „ciągnięciem losów”, gdzie nagrodę stanowił obraz lub rycina nie byle jakiej wartości. Loterię pieniężną wprowadzono w XVII w. Natomiast podczas Zielonych Świąt odbywał się tradycyjny obchód organizowany przez bractwo św. Jerzego. Młodzież patrycjuszowska zbierała się w ten sposób poza miastem by odbyć paradę wojskową. Całe przedsięwzięcie wieńczyły zawody łucznicze i wybór „majowego grafa”, który otrzymywał wieniec z kwiatów. Przy tym nie chodziło tylko o dobrą zabawę, chciano by młodzież miała styczność z jazdą konną i bronią, by nie zapomniała sztuki wojennej. Gdy nastąpił rozwój broni palnej, zaniechano wiosennych pochodów; ostatni odbył się w 1612 r. Coraz większą popularnością cieszyły się szkoły szermiercze i ćwiczenia z nową bronią, organizowane raz w tygodniu dla wszystkich młodych poza miastem. Trzeba przyznać, że bogactwo kulturowe, które reprezentowali Gdańszczanie jest ogromne. Nie doceniała tego szlachta polska, która zazdrościła bogactw gdańskiego kupiectwa. Dlatego nie szczędzono mieszkańcom „Wenecji Północy” parszywych uwag i złośliwych komentarzy. Gdańsk nazywano „Chłańskiem” , a sami Gdańszczanie byli bardzo niepopularni w Rzeczpospolitej. Uchodzili za chciwych, chytrych, skąpych pasożytów. M. Bogucka stara się ten obraz nieco złagodzić. Trzeźwości umysłu i zdrowego rozsądku wcale im nie brakowało; sami uważali się za gospodarnych i zapobiegliwych. W odpowiedzi zarzucali szlachcie wyzyskiwanie chłopów na wsi. Każdego mieszkającego nad Motławą obowiązywał kodeks honorowy. Pracowitość i oszczędność ceniono najbardziej, największym upokorzeniem była strata majątku. Tu rzeczywiście rysuje się mniej chlubna strona charakteru opisywanych. Dla ratowania bogactwa dopuszczano się oszustw, a wierność i lojalność nie znajdowały większego uznania. Walka o byt okazywała się być najważniejsza. Biedni nie liczyli się w społeczeństwie. W związku z tym zdarzały się i samobójstwa. Ale warto wspomnieć o innych przymiotach. Gdańszczanie jak nikt inny byli wrażliwi na sztukę i wiedzę. Z reguły każdy patrycjusz miał wyższe wykształcenie; znajomość języków obcych stała na wysokim poziomie. Gdańsk to miasto kolekcjonerów dzieł sztuki, zbieraczy cennych okazów przyrody. „Życie codzienne w Gdańsku” jest kolejną, dobrą książką Marii Boguckiej. Autorka wnikliwie opisuje dzieje, zwyczaje i upodobania ludzi żyjących w szesnasto i siedemnastowiecznym Gdańsku. Stara się przedstawić mieszkańców we wszystkich sferach życia, nie tylko podczas zwykłego dnia, ale i od święta. Przy tym skupia się nie tylko na patrycjuszach, ale i na przeciętnej masie zwykłych robotników i rzemieślników. Przypomina, że historia nie dzieje się tylko rytmem wybitnych jednostek, ale tworzą ją również zwykli ludzie, którzy swoją pracą i zaangażowaniem byli w stanie przeć cały czas do przodu. Nie tylko wielkie bitwy, spektakularne zwycięstwa czy porażki potrafią kreślić interesujące dzieje.